Jesień

Jesień. W trawie czerwony liść skulił się z zimna. Chłód przenika gałęzie drzew i trzęsą się całe. W lesie całe rodziny grzybów urosły po deszczu. Woda jeszcze kapie z ich kapeluszy.
Mroczna Wiedźma zaparzyła suszonych ziółek. Z jej chatki unosi się zapach – ciepły i drażniący. Nikt nie ma wątpliwości, kto tu mieszka.
Lis przeciągnął się powoli i rozejrzał po swojej norze.
– Straszny tu bałagan – mruknął pod nosem.
W spiżarce pustki. Jak zwykle. Cóż, nie chciało mu się zbierać zapasów wiosną i latem. Wolał wtedy błąkać się po lesie bez celu. Taki już był.
Poprawił czapeczkę z daszkiem na rudej głowie. Trzeba znaleźć coś do jedzenia.

W lesie cisza i spokój. Tylko wiatr szarpie lekko gałęzie. Chłód i wilgoć. Brrr…
Pajęczyny wyglądają jak naszyjniki z okrągłymi kryształkami z kropelek deszczu. Wszystkie zwierzęta pochowały się w swoich norkach. Pewnie piją teraz słodką herbatę. Lis nawet herbaty nie pił dzisiaj.
Czy ktoś mógłby zaprosić go na filiżaneczkę?
Nie był lubiany. Nie integrował się z leśnymi braćmi. W zasadzie nie nazywał ich braćmi. Zające, Borsuki, Sarny … śmietanka towarzyska. On do niej nie pasował.
Teraz jednak tak bardzo burczało mu w brzuchu, że zniósłby nawet towarzystwo Niedźwiedzia – hrabiego nudziarza. Ten pewnie szykuje się już powoli do zimowego snu.
Tak rozmyślając Lis dotarł do polany w lesie. Wiosną i latem tętni życiem. Zbierają się tu wszyscy, rozmawiają i biesiadują. Teraz ślad nie został po życiu towarzyskim, jakie się tutaj toczy.
Lis naciągnął rękawy kurtki na zmarznięte łapki. Co będzie zimą, skoro już teraz nie ma co jeść?
– Chodź tu, chodź- usłyszał nagle – dam ci coś do jedzenia.
Lis rozejrzał się uważnie.  Nie był strachliwy, ale nie lubił być zaskakiwany. Czyj to głos? Niski i chrapliwy. Ale nie odpychający i też nie nieprzyjemny… Nie, zdecydowanie wcześniej nigdy go nie słyszał.
– Tu jestem – odezwał się głos.
Na skraju polany stał dziwaczny wehikuł. Mało gustowny, ale nie brzydki. Na dwóch kółkach. Bardzo kolorowy. W kształcie… dzbanka? Takiego do herbaty. Dziwaczny pojazd. U góry sterczała głowa osoby o niskim chrapliwym głosie. Długie ciemne włosy rozwiewał wiatr – ten sam, który szarpał gałęzie drzew. A w jej twarzy najpierw przykuwał uwagę długaśny chudy nos.
To była Mroczna Wiedźma we własnej osobie.
– Tobie chyba nie powinienem ufać – Lis chwycił się pod boki i patrzył zaczepnie na wiedźmę.
– Nie musisz – zaśmiała się Wiedźma – myślałam jednak, że jesteś głodny.
Lisowi zaburczało w brzuchu tak głośno, że aż drgnął na ten dźwięk.
– Wracam do mojej chatki. W razie czego… trafisz? – i Wiedźma ze śmiechem oddaliła się w swoim niesamowitym wehikule.
Lis został sam na pustej polanie. Pomyślał, że burczenie w jego brzuchu obudzi chyba zaraz nawet tych, którzy śpią najtwardszym snem.

Wieczór ciemnoszarą zasłoną spadał powoli na jesienny las. Głód i samotny wieczór to perspektywa, która nie jest pociągająca dla nikogo absolutnie. Nawet dla Lisa samotnika, który zawsze kpi z dobrych relacji sąsiedzkich i wspólnych herbatek.

Chatka Mrocznej Wiedźmy stała na bagnach. Zupełnie stereotypowo. Chociaż był pewien powód takiej, a nie innej lokalizacji.  Wiedźma nie życzyła sobie towarzystwa. A bagna skutecznie odstraszały nielicznych śmiałków, którym przeszło przez myśl niepokoić Mroczną Wiedźmę.
Łatwo było tu trafić. Zapach parzonych ziółek roznosił się po okolicy i jak niewidzialna pajęczyna oblepiał krzewy rosnące wokół bagien. Lis wahał się tylko chwilę. Czuł, że tak naprawdę bliżej mu do tej samotnicy – Wiedźmy – niż do jakiegokolwiek innego mieszkańca lasu. Bliżej niż do Niedźwiedzia – hrabiego nudziarza, poczciwca. Czy do Zająca – zarozumialca, który zawsze wie co należy, a czego nie.

– Wchodź śmiało – zachrypiała Wiedźma, kiedy ujrzała go na progu chatki – kolacja prawie gotowa.
Lis poczuł przyjemny zapach ciepłej kolacji. Jego żołądek oszalał ze szczęścia na myśl o zbliżającej się uczcie. Burczało mu teraz w brzuchu tak, jakby połknął całą orkiestrę dętą. Razem z dyrygentem!
– Siadaj Lisie. Zaraz podam do stołu – Wiedźma zapraszającym gestem wskazała kulawe krzesło przy drewnianym stole.

Chatka wewnątrz wyglądała dużo przyjaźniej niż z zewnątrz. Meble nie były okazałe, ale wyglądały na takie, które spełniają swoją funkcję. Drewniany stół, dwa nieco koślawe krzesła. Tapczanik pokryty różnobarwnym kocem. Fotel z wysokim oparciem, na którym drzemał czarny kot. I rzecz całkowicie zaskakująca! Wysoka biblioteczka wypełniona po brzegi tomami książek o grzbietach trochę poniszczonych, co świadczyło o tym, że często były z biblioteczki wyjmowane.
– Lubię książki – Wiedźma przyłapała wzrok Lisa i uśmiechnęła się pod długim i chudym nosem – wypełniają mi niemal cały czas. I nie żałuję ani chwili.

Kolacja była bardzo smaczna, a Wiedźma na szczęście małomówna. Lis też nie był rozmowny i bardzo mu to odpowiadało. Chociaż cały czas miał się na baczności. Nie ufał nigdy nikomu. Tym bardziej nie ufał Mrocznej Wiedźmie, o której krążyły niesamowite plotki po całym lesie. Nie był pewien czy teraz jego nie wrzuci na ruszt. Albo nie uwięzi i nie zmusi do ciężkiej pracy. Ściągnął go tutaj głód, jakiego nie czuł od dawna. Wiedział, że nie ma w tym lesie nikogo, kto podzieliłby się z nim kolacją. Nie był lubiany. Uchodził za złośliwego, niegodnego zaufania oszusta i samotnika. I nie przejmował się tym bo nie zależało mu na przyjaźni. Nie obchodziło go, co myślą o nim inni.
Wiedźma tymczasem zaparzyła kawy. Bez słowa podała mu filiżankę z gorącym, mocnym napojem, którego zapach był oszałamiający.
– Czy teraz pożresz mnie albo uwięzisz? Czy to już mój koniec? – zapytał Lis.
Wiedźma zaśmiała się bardzo głośno aż kot śpiący na fotelu obudził się i wyprężył grzbiet. Zaraz potem jednak zapadł znowu w drzemkę.
– Nie jadam lisów – odpowiedziała Wiedźma – jestem wegetarianką. Nikogo też nie mam zamiaru więzić. Jedyne, na czym mi zależy, to spokój. I żeby nikt i nic go nie zakłócało.
Za oknem wiatr gwizdał. Drzewa szumiały. Księżyc wstał wysoko na czarnym jak smoła niebie, a w jego bladym świetle las wyglądał nieco upiornie niezależnie od okoliczności. Lis podniósł się i wygładził kurtkę.
– Dziękuję – powiedział niepewnie – na mnie czas.
– Nie ma za co – odpowiedziała Wiedźma, nie patrząc nawet na niego. Jej wzrok błądził gdzieś w ciemności nocy, w której małe okienko nad stołem wycięło niewielki kwadracik. I wyglądało tak, jakby cała noc chciała pomieścić się w tym małym kwadraciku.
– Dlaczego nazywają cię Mroczną Wiedźmą – zapytał Lis.
– Tak mnie nazywają? – zdziwiła się Wiedźma – nie wiedziałam.
– Dlaczego zaprosiłaś mnie na kolację? – zapytał znowu Lis.
– Bo nikt inny nie chciałby tu przyjść – Wiedźma znowu zaśmiała się bardzo głośno – tylko ty byłeś aż tak głodny.
Nagle przestała się śmiać i dodała:
– I tak samotny. A nikt, absolutnie nikt, nie powinien spędzać samotnie jesiennych wieczorów.
W jej głosie nie było żalu czy smutku. Jej samotność nie ciążyła jej chyba wcale. Ale jednocześnie z całkowitym przekonaniem wypowiedziała te słowa. Tak jak wypowiada się zaklęcia.

Przed chatką stał zaparkowany dziwaczny pojazd Mrocznej Wiedźmy. Kolorowy dzbanek na dwóch kołach. Czyżby Wiedźma nie miała w sobie aż tyle mroku na ile ją oceniano? A może nie miała go w sobie w ogóle?
Lis ruszył powoli przed siebie przez ciemny las, który znał jak własną kieszeń. Do swojej norki, w której panował wieczny bałagan. I w której mógł się schronić przed całym światem.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *