Frazeologia

Pewnego razu był sobie człowiek, który pozjadał wszystkie rozumy. Słyszeliście kiedyś o kimś takim? Z całą pewnością po takim posiłku powinno się mieć niestrawność lub chociaż zgagę palącą w przełyku, na którą kubek zimnej wody nie pomaga. Jednak ten człowiek jakimś cudem czuł się całkiem dobrze i nic mu nie dolegało. Moim zdaniem ktoś, kto zjada wszystkie rozumy, musi być człowiekiem specyficznego gatunku. W związku z tym pewnie i żołądek ma inny niż wszyscy. To naprawdę całkiem możliwe.

Kiedy już pozjadał wszystkie rozumy czuł się tak dumny z siebie, jak to tylko możliwe. Czuł się tak, jakby tym samym posiadł całą mądrość świata i jeszcze trochę. Odtąd więc każda rozmowa z nim była nieco utrudniona. Mając się za posiadacza całej wiedzy świata człowiek ów tak wysoko zadzierał nos, że w końcu czubek tego nosa przesłonił mu dosłownie wszystko, co działo się dookoła. To sprawiało jednocześnie, że nie docierały do niego żadne argumentacje, a co gorsza – także informacje. A przecież w końcu czerpanie codziennie nowych informacji z otaczającego nas świata może w znacznym stopniu modyfikować nasze poglądy na pewne sprawy. I nasz rozum. I to jest dobrze. Z drugiej strony zdawałoby się, że każdy człowiek póki żyje, póty wciąż może nauczyć się i dowiedzieć nowych rzeczy. Wystarczy tylko wyjrzeć poza czubek nosa. Jednak jeśli się pozjada wszystkie rozumy to wówczas jest tak trudne, że aż niemożliwe. I to jest naprawdę kłopot. Bo to trochę tak, jakby wpadało się na ścianę. Wiecie, co mam na myśli?

Zjadanie rozumów powinno być zasadniczo zabronione. To jednak nie jest takie proste, kiedy wszyscy są przekonani o wysokiej wartości rozumu – a niektórzy także: odżywczej.

Pewnego razu był też człowiek, który swój rozum stracił. Zgubił go gdzieś czy coś? Tego do końca nie wiadomo. Mawiano, że stracił nie tylko rozum, ale całą głowę. To wydaje się wszakże niemożliwe, bo chyba nie mógłby żyć bez głowy. Jak myślicie? Poza tym głowa to nie rękawiczka. Albo chusteczka do nosa lub jakieś klucze. Nie da się jej tak po prostu zgubić. Jednak temu człowiekowi to się właśnie przytrafiło. Życie bez głowy nie jest łatwe. Jak pewnie wiecie każdy człowiek ma w swojej głowie takie małe centrum dowodzenia. Nazwałam je małym ze względu na standardowy rozmiar ludzkiej głowy, jednak znaczenie tego centrum jest wielkie. Dzięki niemu potrafimy poruszać ręką i nogą, ale to właściwie pikuś. Ważniejsze jest to, że dzięki dobrze funkcjonującej głowie możemy nie tylko znaleźć drogę do domu albo do pracy, ale także – tak, tak, to bardzo poważna sprawa – do drugiego człowieka! Tymczasem nasz bohater zupełnie stracił głowę. Podobno dla jakiejś kobiety lub jeszcze kogoś innego. Po co temu komuś głowa tego człowieka? Zupełnie nie rozumiem. Owszem, głowa to jest bardzo ważna i cenna rzecz i może być tak, że ktoś połakomi się na czyjąś wyjątkowo dobrze funkcjonującą głowę. Jednak posiadanie dwóch głów na raz nie sprawi, że ich posiadacz lepiej będzie zarządzał sobą. Z całą pewnością nie.

Utrata głowy i wraz z nią rozumu na krótką chwilę może mieć skutek niewielki. Małe życiowe zawirowanie, po którym wszystko wraca do normy lub jakoś toczy się dalej. Jednak utrata tych cennych rzeczy na dłużej to już nie są żarty. Każda rozmowa z takim kimś, kto stracił swoją głowę, byłaby nieco utrudniona. Bo bez głowy nie słyszy się i nie widzi  – pamiętajcie: centrum dowodzenia. A jaki jest sens rozmowy z kimś, kto nas nie słyszy, ani nie widzi? Utraconą głowę powinno się jak najszybciej odzyskać! Póki jeszcze nikt jej nie zepsuł doszczętnie i wszystkiego w niej nie pomieszał.

Pewnego razu był także człowiek, który dostał małpiego rozumu. Z całym szacunkiem dla wszystkich na świecie małp – pożyczać od nich rozum nie jest zbyt rozsądne. Chyba, że ktoś postanowił cofnąć się do darwinowskich korzeni i zamieszkać na stałe wśród małp. To całkiem możliwe, bo życie wśród małp może być dla niektórych – zmęczonych życiem wśród ludzi zjadających swoje rozumy lub tracących swoje głowy – atrakcyjną perspektywą. Jeśli jednak nadal chce się żyć wśród ludzi, to należałoby pamiętać, że posiadanie małpiego rozumu może oznaczać nie tylko odejście od rozsądnego działania i życia – a już na pewno nie małpie figle czy beztroską radość życia – ale także całkowite odwrócenie się od życia cywilizowanego. W tym akurat znaczeniu chodzi o pewne ustalone normy działań, dzięki którym ludzie mogą w ogóle żyć obok siebie. Oczywiście są to rzeczy dla niektórych mocno umowne, a szkoda. Zgodne życie obok siebie powinno być dla wszystkich sprawą priorytetową. Niestety jest zupełnie na odwrót.

Człowiek, który dostał małpiego rozumu przestał nagle zachowywać się jak dotąd i zaczął zupełnie inaczej. To spowodowało, że wszyscy jego bliscy zupełnie go nie poznawali. Rzeczy, którymi dotąd się zajmował, leżały niezałatwione. Relacje, o które dotąd dbał, zostały zerwane. Wszystko, co go dotyczyło, nagle jakby stanęło na głowie. Na głowie z małpim rozumem. I w związku z tym też każda rozmowa z nim była bardzo utrudniona. Bo była to trochę rozmowa z jakby – bardzo sympatyczną, ale jednak – małpą. A jeśli ktoś traci rozsądek, a w dodatku zaczyna w sposób nieobliczalny reagować na różne rzeczy, to ludzie wolą odsunąć się jak najdalej i nie mieć z nim nic wspólnego. A szkoda, bo wtedy na odzyskanie dawnego rozumu taki ktoś ma jeszcze mniejsze szanse.

 Jeśli już wam się w głowie zaczęło kręcić od tych wszystkich kłopotów z rozumem, to na dobre zakończenie kilka słów o jeszcze jednym człowieku. Pewnego razu był sobie bowiem człowiek, który miał więcej szczęścia niż rozumu. Jak wam się to podoba? Słowo „szczęście” kojarzy się wszystkim z czymś bardzo pożądanym, prawda? Myślę, że gdyby wam ktoś zaproponował, abyście zamienili swój rozum na szczęście, to zapewne wielu z was – przynajmniej w pierwszej chwili – natychmiast by na to przystała. Jestem o tym przekonana. Sama mogłabym w chwili słabości ulec takiej propozycji. Czy jednak na pewno byłaby to dobra zamiana? Sami pomyślcie? Od czegóż macie rozum?  Szczęście to coś, co bardzo, ale to bardzo trudno jest określić. Po pierwsze: bardzo często dla każdego z nas „szczęście” oznacza coś zupełnie innego. Po drugie: najczęściej myśląc o szczęściu mamy na uwadze tylko i wyłącznie nasze życie i samopoczucie, szczęście kojarzy się z czymś bardzo osobistym i do własnego użytku. Niewielki użytek z naszego szczęścia mają inni. Owszem – kiedy ktoś jest szczęśliwy może też czasami chcieć uszczęśliwiać innych. Jednak tylko wtedy, kiedy ma … odpowiednią ilość rozumu. Rozumu, który mu podpowie, że nasze szczęście może być pełne tylko wówczas, kiedy dbamy także o szczęście innych osób.

Wracając do człowieka, który miał więcej szczęścia niż rozumu, jak się pewnie domyślacie częściej niż rozumu używał szczęścia. A póki mu ono sprzyjało nie czuł w ogóle potrzeby, żeby myśleć. Nic nie planował i do niczego się nie przygotowywał – w końcu miał „szczęście”. Nie musiał się o nic starać, ani nic w sobie zmieniać. Szczęście załatwiało wszystko za niego. A gdyby zawiodło – to co wtedy? Czy dałoby się je naprawić, gdyby się popsuło? Gdzie w ogóle ono się mieści i czym jest? Gdy się ma rozum, wtedy podsuwa on takie beznadziejne pytania. Gdy się go nie ma – pozostaje liczyć na szczęście i nikt się nie zastanawia czym ono tak dokładnie jest i na jak długo wystarczy.

Rozmowa z kimś takim kto ma więcej szczęścia niż rozumu również nie jest łatwa. Bo taki ktoś nie widzi w ogóle nigdzie problemów. A może nawet nie wie czym one są. Więc o czym tu rozmawiać? A przecież to, że się czegoś nie widzi – bo ma się więcej szczęścia niż rozumu – nie oznacza, że tego nie ma. Prawda?

 Nie martwcie się. Jeśli spodobał się wam któryś z wyżej wymienionych ludzi, nie ma w tym nic złego. Każdy ma swój rozum i tak naprawdę może z nim robić to, co tylko chce. Może go sobie zjeść albo stracić gdzieś w jakiś piękny księżycowy wieczór – to czasami bardzo miłe  – lub też pożyczyć rozum od jakiejś miłej małpki i przez moment poczuć się jak ona. To może być nawet na swój sposób oczyszczające. Czasami w życiu zdarza się, że rozum przyśnie, a szczęście czuwa nad nami i ratuje z opresji. A jednak z drugiej strony – dobrze jest o swoją głowę dbać, jak o największy na świecie skarb. Nie tylko ze względu na to małe-wielkie centrum dowodzenia, które jest w środku – chociaż to oczywiście bardzo istotne – ale także dlatego, że dzięki dobrze funkcjonującej głowie to i szczęście można mieć w życiu i trochę szaleństwa. Można wiedzieć to, co się chce wiedzieć, a resztę zostawić mądrzejszym. Można czerpać z życia tyle, ile się chce  – w granicach rozsądku. I przede wszystkim nie robiąc nic złego innym wokół.  Bo tak na chłopski rozum to zgodne życie obok siebie powinno być dla wszystkich sprawą priorytetową. Niestety jest zupełnie na odwrót. Tak jakby brakowało ludzi, którzy przynajmniej od czasu do czasu wybraliby się na nie taki długi spacer i poszli po rozum do głowy. Naprawdę czasami warto się tam przejść, choćby z ciekawości. Sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu, czy nie trzeba by czegoś odświeżyć albo może chociaż przewietrzyć. Wydaje mi się, że nie ma ważniejszego miejsca w naszym życiu niż nasza głowa. I niech Serce się teraz nie obrazi, ale także ono może mieć się dobrze tylko i wyłącznie dzięki dobrze funkcjonującej głowie. Jak sądzicie?

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *