Monthly Archives: February 2018

Bajka o Cieniu

– Czy cień coś widzi mamo?
– Nie może widzieć – bo nie ma oczu.
– Ale czy jak się nie widzi to nie jest tak, że widzi się chociaż ciemność?
Czy cień widzi ciemność mamo?
– Może i tak… może widzi ciemność…

Pewnego razu był sobie cień. Taki cień, który chodzi za wami wszędzie. A czasami przed wami lub obok. Towarzyszy wam prawie zawsze. Wszędzie tam gdzie jest światło.
Jednak cień, urodzony ze światła, nigdy światła nie widział. Zawsze i wszędzie poruszał się w ciemności.

Wyobrażacie to sobie? Być ciągle w ciemności? Nie widzieć tak wyraźnie i dobrze jak kiedy świeci światło. Ledwie rozróżniać kształty. O mało nie potykając się o wszystko.

Mówi się, że w ciemności wszystkie koty są czarne. A wiecie co to może oznaczać? Na przykład to, że w ciemności trudniej jest odróżnić dobro od zła. Albo piękno od brzydoty.

A może łatwiej? Bo znika to co widać na wierzchu. A zostaje tylko to, co jest prawdziwe…
A może kiedy żyje się ciągle w ciemności to nie ma ona już żadnych tajemnic?
Bo przecież … widzieć tylko ciemność to nie oznacza nie widzieć nic. W ciemności można dojrzeć to i owo.

Cień tak właśnie żył. W dodatku jego egzystencja była jakby czymś pobocznym. Nie ważnym i nie dostrzeganym przez nikogo. Jednak nieodzowna. Bo gdyby ktoś nagle zauważył, że nie ma cienia, pewnie zdziwiłby się i wystraszył bardzo.
Mimo więc wielkiej czasami samotności, cienie mają  swoją rolę do spełnienia i tego powinny się trzymać. Bo czegoś – a najlepiej czegoś bardzo konkretnego – trzeba się w życiu trzymać.

Pewnego dnia cień przysiadł sobie na schodach i podparł głowę na dłoniach. Zamyślił się i zasępił. Nagle poderwał głowę. Coś głośno stuknęło w pobliżu. Ktoś potknął się o coś i przewrócił? Czy zrzucił coś przez nieuwagę na podłogę?

– Ojoj. Ojoooj…- ktoś stękał i kwękał pod nosem – ciągle się potykam. Nastawiali tych mebli i sprzętów. Stary ślepy szczur nie ma szans.
Gdzieś w pobliżu dało się słyszeć szuranie kapciami po podłodze.
– W którą teraz stronę? Tak dawno nie wychodziłem z tej nory. Trzeba było mi tam siedzieć. Ojoj…
Cień wstał ze schodów. Powoli zszedł na dół. Żył w ciemności i nie miała ona przed nim żadnych tajemnic. Poruszał się w niej jak ryba w wodzie. Chciał pomóc potrzebującemu.

– Zaprowadzę cię – powiedział cień – znam drogę.
– Słyszę młody głos- szczur zwrócił się w jego stronę- na pewno jesteś sprytniejszy od starego szczura. I pewnie widzisz – w przeciwieństwie do mnie.
– Widzę ciemność – zaśmiał się cień – to zawsze lepsze niż nic.
Szczur zamyślił się. Czym to się  różni: widzieć ciemność i nie widzieć nic? Czy to nie to samo?

Cień szybko i sprawnie zaprowadził szczura do jego nory pod schodami. O nic się nie potykając przeprowadził go pomiędzy meblami. Poruszał się bezszelestnie jak kot. Szczur wydał mu się taki poczciwy i bezradny. Cieszył się, że może mu pomóc.

– Kim jesteś?- zapytał szczur kiedy dotarli na miejsce.
– Jestem cieniem- odparł cień.
– Mhm…- szczur strapił się – czyli właściwie nie istniejesz. Sam w sobie.
– Tak – zaśmiał się cień- może dlatego ciemność nie jest mi straszna.
– Więc nie mogę cię prosić żebyś przychodził tu czasami i pomógł mi dojść do spiżarki?
– Możesz. Z przyjemnością ci pomogę. I tak nie mam za wiele do roboty.

Odtąd cień co jakiś czas spotykał się ze starym szczurem. Pomagał mu dotrzeć do spiżarki. I wracać bezpiecznie do norki pod schodami.
Stary szczur lubił opowiadać. O tym jak był młody. I zwinnie poruszał się po domu nawet w najciemniejszą noc.
O tym jak był postrachem wszystkich. Ludzi, myszy i kotów. I nie był wcale przyjemnym typkiem. Raczej takim spod ciemnej gwiazdy.
A teraz jest stary i ślepy i ledwo chodzi. I gdyby nie cień – umarłby chyba z głodu.

Cień słuchał tych opowieści i w ciemności widział obrazy.  Obraz złośliwego szczura, który sieje postrach. Żyje samotnie w swojej norze i kpi sobie z losu. Jest młody i pełen sił i może sobie kpić ze wszystkich.
Obraz tych, którzy bali się go i którym zatruwał życie.
W końcu obraz starego szczura, który oślepł i ledwo się porusza. I jest sam jak palec na świecie.

– Samotność jest czymś tak namacalnym, że czasami mam wrażenie, że mógłbym ją ugryźć – mówił szczur czasami – nie żebym się skarżył. Co mi tam… ale odkąd cię mam, cieniu, dopiero odczułem jak bardzo sam jestem na świecie.
– Trochę sobie na to zapracowałeś – mówił cień cicho – chyba chciałeś być sam.
Szczur stękał tylko i kwękał i nic nie odpowiadał.

Któregoś dnia kiedy jak zwykle dotarli do spiżarki okazało się, że nie są w niej sami. Dwie myszy przeszukiwały półki i uwijały się przy tym jak frygi.
– Ty??? – zawołała jedna z nich na widok starego szczura- nie zasłużyłeś na kawałek chleba! Los pokarał cię ślepotą ale powinieneś poczuć jeszcze głód.
– Tak, tak… powiedziała druga – zatruwałeś nam życie tyle czasu. I naszym rodzinom. I przyjaciołom. I jak teraz mamy tobie dobrze życzyć? Bywało, że o mało same nie zdychałyśmy z głodu przez ciebie. Stałeś w drzwiach spiżarki śmiejąc się głośno. I szczerząc ostre zęby.

Cień nie odzywał się wcale. Nie widział ale słuch miał dobry. Był ale jakby go nie było. Nie istniał przecież sam w sobie. Mógł opuścić starego szczura i zostawić go na pastwę losu. Przy szczurze poznał nowe oblicze ciemności. Jeszcze gorszej niż ta, którą tak dobrze znał.

– Zdaje się, że różni nas wiele – powiedział kiedyś do starego szczura- ja jestem zrodzony ze światła ale nigdy go nie widziałem. Ty natomiast miałeś go pod dostatkiem- chociaż ciebie zrodziła ciemność. Ja z tego, że widzę ciemność, robię użytek. A ty jaki użytek zrobiłeś ze światła?
– Robiłem taki, jaki chciałem- odburknął szczur.
– Żyłeś w większej ciemności niż ja – mówił cień – i pewnie dlatego w końcu oślepłeś.
A teraz – gdyby nie ja- jak byś sobie radził?
– Tak jak zwykle – szczur odpowiedział ostro – zawsze musiałem sobie radzić sam. I nadal bym sobie radził. Jakoś…
– I gryzłbyś samotność zamiast chleba – zaśmiał się cień.
– Być może…- odpowiedział szczur – bo chyba na to właśnie sobie zasłużyłem. Więc jeśli chcesz to odejdź. Nie musisz mi już pomagać jeśli nie chcesz. Dotąd żyłem,jak twierdzisz, w ciemności. Powinienem więc dać radę i teraz.

W ciemności można dojrzeć to i owo. Można w niej nawet spotkać ciemność jeszcze większą niż znało się dotąd. I jeszcze większą samotność niż czuło się nie raz.

Cień nadal towarzyszył staremu szczurowi. Dzięki temu i on sam czuł się mniej samotny.  Czuł, że mimo wszystko sporo ich łączy.
Co prawda Szczur miał szansę wydostać się z ciemności, w której żył tyle czasu – ale nigdy tego nie chciał. Cień nie miał w życiu żadnego wyboru.
Ale jego istnienie przy starym szczurze nabrało nowego sensu. W końcu ciemność – w jakiejkolwiek postaci – była jego przeznaczeniem. A teraz w dodatku czuł, że ma pewną rolę do spełnienia.
I tego się trzymał. A czegoś – a najlepiej czegoś bardzo konkretnego – trzeba się w życiu trzymać.

O człowieku, który nigdy się nie odzywał

Pewnego razu był sobie człowiek, który nigdy się nie odzywał. Tak, tak. Nigdy ani słowem. Ani jednym! Po prostu milczał i już. Dawno już zorientował się, że wszystko czego potrzebuje do życia może załatwić bez zbędnej gadaniny. Rozmówek towarzyskich nie potrzebował. Kiedy trzeba było – słuchał. Ale nigdy nie komentował. Na pytania odpowiadał skinieniem głowy.
Czasami może coś przez to tracił. Bo nie wszystko da się w ten sposób ustalić. Ale wystarczyło mu to, co miał.

Milczenie jest złotem. Ale milczenie za bardzo i za często bywa męczące dla tych, którzy przyzwyczajeni są do konwersacji. I do interakcji. I wyraźnej reakcji na to co mówią i robią. I dla tych, którzy twierdzą- i zresztą w tym twierdzeniu jest racja – że mowa jest tym co odróżnia ludzi od zwierząt. Nie ujmując nic tym drugim.

Człowiek, który wolał milczeć niż mówić, to samo cenił u innych. Nie lubił hałasu i czczej gadaniny. Nie cierpiał plotek. Nie mówił o tym ale miał swoje poglądy na wiele spraw. Był na przykład przekonany, że mówieniem można wyrządzić więcej zła niż milczeniem. I że wielokrotnie lepiej jest przemilczeć pewne rzeczy niż w każdym przypadku głośno wyrażać swoją opinię.

– Słyszała pani? Ta spod dwójki znowu wróciła późną nocą do domu. Skąd ona tak wraca po nocach???
– Aaa tak… właśnie! Też mnie to zastanawia kochana. Wiecznie jej w domu nie ma!
– A dzieci same siedzą! Nie wiadomo co tam robią! I co z nich wyrośnie?!
“A co z was wyrosło?- zastanawiał się człowiek, który nigdy się nie odzywał. Przechodził właśnie obok i przypadkiem usłyszał całą rozmowę. A sąsiadkę spod dwójki lubił akurat. Grzeczna i spokojna. Tylko zmęczona trochę. I bardzo grzeczne ma dzieci.”
Tak myślał ten człowiek. Ale się nie odzywał. Bo nie lubił i nie chciał.

Innym razem usłyszał kłótnię w sklepie:
– Chyba pani liczyć nie umie! – krzyczał starszy pan do pani w kasie – to nie może być aż tyle!
– To nie ja liczę, tylko kasa – mówiła pani obruszona – tyle kosztują te produkty.
– Może powinna pani znaleźć mniej wymagającą pracę – kontynuował pan nie zwracając uwagi na nic – bo ta jest za trudna dla pani!
“A pan nie potrafi spokojnie zrobić zakupów. I może też czytać i liczyć – skoro ceny się panu nie zgadzają” – myślał sobie człowiek, który nigdy się nie odzywał. I stał spokojnie w kolejce.

Wiele razy zdarzało się mu słyszeć dużo słów. Dużo za dużo. Ludzie mogliby czasami gryźć się w język. Ale skoro już tak bardzo potrzebują mówić – trudno – on przecież nie tylko nie musi się odzywać. Ale też nie musi tego słuchać. Nie są to jego sprawy.
Jednak słuch miał dobry. Co nieco utrudniało sprawę.

– Znowu korki. Wszędzie korki. Pan daleko jedzie? – w autobusie zdarza się spotkać takich, którzy szukają towarzystwa – ja jeszcze dwa przystanki. Ale pewnie znowu będziemy się wlec. Zawsze korki… co za miasto, ech…
Człowiek, który nigdy się nie odzywał, nie odzywał się i w takich sytuacjach. Przez co pewnie sprawiał wrażenie niegrzecznego. Bo przyjęte jest – chociaż niektórym powinno się wręcz tego zabronić! – że jak się ma język to należy go używać do mówienia. I koniec.

Nie mówienie nie oznacza nie myślenia. Chociaż niektórzy wiążą jedno z drugim. Oznacza nie dzielenie się myślami. Bo nie czuje się takiej potrzeby. Po prostu.
Nie mówienie nie oznacza też nie lubienia. A jednak – wydaje nam się, że wszystko powinno się wyrażać słowami. A niektórym wydaje się, że powinny być one jak najgłośniejsze.

Pewnego razu przed człowiekiem, który nigdy się nie odzywał stanął mały chłopiec. Mały i całkiem sympatyczny.
– Czy wie pan może, która godzina? – zapytał.
Człowiek w milczeniu wskazał mu zegarek. Chłopiec jednak nie umiał odczytać godziny z tego zegarka. Był to staroświecki zegarek z bardzo małymi cyferkami. Popatrzył więc błagalnie na człowieka. Ale człowiek milczał jak zaklęty.
– Nie umie pan mówić? – zapytał chłopiec – lepiej nie mówić niż nie widzieć. Albo nawet nie słyszeć. Mówić wcale nie trzeba. Bo i po co. Ale dobrze jest wiedzieć co inni mają do powiedzenia. I widzieć – dokąd się idzie. I z kim ma się do czynienia. Ale mówienie nie jest potrzebne. A czasami nawet przeszkadza. Kiedy powie się za dużo. Albo coś, czego miało się nie mówić, bo się komuś obiecało. Wtedy to najlepiej by było, żeby język rozbolał. I to tak – żeby już się zawsze to pamiętało…!

Słowotok małego chłopca przerwało nadejście jego babci.
– Prosiłam żebyś nie rozmawiał z obcymi – zwróciła się z wyrzutem do chłopca.
– Przepraszam – te słowa skierowała do człowieka – czy bardzo się panu naprzykrzał?
Człowiek pokręcił tylko głową na znak, że nie naprzykrzał.
A pani spojrzała na niego niechętnie.
– Co za gbur – burknęła nagle pod nosem – dziecko mu przeszkadza.

Człowiek zdziwił się bardzo ale nic nie powiedział. A przecież mógł coś. Na usprawiedliwienie. Bo jej słowa nie były przecież sprawiedliwe.
Jednak nie powiedział nic. Uznał, że to i tak nic nie zmieni. Nie zmieni ludzi i ich dziwactw. Ich plotkarstwa i wścibiania nosa w nie swoje sprawy. Ich złośliwości i czepialstwa.

Sami musieliby dojść kiedyś do tego. Że czasami lepiej się nie odzywać. Albo najlepiej by było, żeby język ich od czasu do czasu rozbolał. I to tak – żeby już się zawsze to pamiętało…