Monthly Archives: January 2016

Szmaciana lalka


Pewnego razu była sobie szmaciana lalka. Pamiętacie szmaciane lalki? Uszyte ze szmatek, w pięknych kolorowych sukienkach. Były takie miękkie i wesołe. Ich buzie zawsze były okrągłe i często piegowate. Ta szmaciana lalka była wyjątkowa. Zamiast brązowych lub jasnych warkoczy miała włosy niebieskie, upięte na czubku głowy w zabawną kitkę. Zamiast sukienki w barwne kwiatki miała sukienkę w drobną niebieską kratkę. I imię miała wyjątkowe. Nie była Kasią, Alą czy Anią albo Melą. Miała na imię Magda, zupełnie inaczej niż zwykła lalka.
Magda była niezwykła nie tylko z powodu swojego wyglądu. Nigdy się nie złościła – a lalki potrafią się złościć i kłócić. Nikomu nie zazdrościła – a lalki zwykle są zazdrosne o swoje stroje i fryzury. Nikomu nie chciała zawadzać. A lalki często chcą mieć pierwszeństwo przed misiami i pajacykami.
Magda była wyjątkowa. Inne lalki miały kształtne buzie, jasne i błyszczące. Oczy z długimi rzęsami, którymi mogły mrugać. Magda miała buzię okrągłą jak księżyc a jej oczy i usta zostały namalowane. Poza tym cieszyła się życiem w pokoju z zabawkami i nie martwiła drobiazgami. Taka była Magda.
Pewnego razu w pokoju wybuchł prawdziwy spór. Zabawki pospierały się między sobą. Chodziło o to, czy lalki powinny spać w wysokim wiklinowym koszu tak jak inne zabawki czy raczej powinny mieć swoje miejsce na półkach.
– W koszu gniotą nam się sukienki – zapiszczała lalka z jasnymi loczkami na głowie.
– I psują fryzury! – dodała inna, z pięknym kasztanowym warkoczem.
– Kiedyś w końcu powyginają nam się tak ręce, że nie będziemy mogły ich wyprostować.
Na to odezwał się duży pluszowy miś, który był najstarszy w pokoju i cieszył się dużym poważaniem.
– Moje drogie – zaczął powoli – półki są na książki. Tam jest ich miejsce. My mamy dwa duże wygodne kosze i dotąd świetnie się w nich mieściliśmy.
Lalki prychnęły tylko oburzone a miś kontynuował.
– Są jeszcze szuflady, ale wątpię, żeby któraś z was chciała tam spać. Tam dopiero można się pognieść.
– Niech więc książki leżą w koszu – powiedziała wysoka lalka z bardzo jasnymi długimi włosami – a my zajmujemy półki.
W pokoju zrobiło się teraz gwarno. Wszyscy się przekrzykiwali. Pajacyki i misie gestykulowały żywo, pluszowa małpka i pluszowy piesek dyskutowali zawzięcie z lalką z warkoczami. Wszystkie zabawki były oburzone pomysłem wrzucenia książek do wiklinowego kosza.
Tylko szmaciana lalka się nie odzywała. Powinna może stanąć po stronie swoich koleżanek. Ale po pierwsze – bardzo lubiła książki. Czasami kiedy nikt nie widział zaglądała do nich i oglądała barwne obrazki. Po drugie – ona była ze szmatek. Lubiła spać w koszu. Gdyby próbowała usiąść na półce, szybko by się z niej zsunęła. Półki były wąskie a ręce i nogi Magdy miękkie.
Nagle poczuła, że ktoś szarpie ją za ramię.
– A ty, czemu się nie odzywasz???-krzyknęła jej prosto do ucha lalka barbie w długiej niebieskiej sukni – jesteś jedną z nas czy nie?
Wszyscy ucichli i spojrzeli na szmacianą lalkę, która patrzyła na nich jakby wyrwana ze snu.
– Nooo, jestem. Jestem lalką ale… – cóż, była lalką ale chyba nie taką samą jak tamte. Nigdy nie martwiła się pogniecioną sukienką, nie przejmowała potarganymi włosami. Lubiła bawić się z małpką i pieskiem i lubiła książki. I nie chciałaby mieszkać na półce.
– Chyba jednak nie jesteś – powiedziała nagle jedna z lalek – jesteś od nas dużo brzydsza i do tego… szmaciana!
Lalka Magda nie bardzo wiedziała, co złego jest w byciu szmacianą lalką. Nigdy nie przeszkadzało jej to w zabawie i w kontaktach z innymi zabawkami. Z innymi lalkami nigdy się nie bawiła. Nudziło ją układanie włosów, szeptanie do ucha i chichoty w kącie pokoju. Wolała pojeździć wozem strażackim albo bawić w zgadywanki z kolorowym pajacykiem. Jednak była lalką, z pewnością. Spojrzała więc na wszystkich i powiedział głośno i wyraźnie ale bardzo spokojnie:
– Jestem lalką. Może inną niż wy, ale mieszkam w tym pokoju od długiego czasu i nie podoba mi się pomysł wrzucenia książek do kosza. Wasze sukienki można wyprasować, włosy uczesać. A książki, jeśli się pogniotą, będą już zniszczone.
Wszystkie zabawki patrzyły z otwartymi buziami na szmacianą lalkę, która z taką odwagą i pewnością wypowiedziała swoje zdanie. Lalki były zdumione najbardziej. A zwłaszcza lalka z bardzo jasnymi włosami. Do tej pory to ona uchodziła za najbardziej pewną siebie. Nie spodziewała się takiego wystąpienia po szmacianej lalce. Nagle któraś z lalek, stojąca gdzieś z tyłu, za innymi, powiedziała cicho:
– Ona ma rację.
Lalka z długimi bardzo jasnymi włosami odwróciła się gniewnie:
– Czyżbyś chciała się przyłączyć do tej… tej… szmacianej lalki???!
– Może rzeczywiście niepotrzebnie się kłócimy – odezwała się kolejna lalka – w koszu nie jest tak źle.
Zabawki zaczęły szeptać między sobą. W pokoju słychać było tylko cichy szum rozmów. Lalka z bardzo jasnymi włosami milczała patrząc wrogo na szmacianą lalkę. Tymczasem inne lalki zaczęły rozchodzić się do różnych zajęć. Misie i inne pluszaki, pajacyki, też zaczęły zajmować się zabawą.
– Wygrałaś – powiedziała w końcu.
– Wcale nie chciałam wygrać – powiedziała spokojnie szmaciana lalka – powiedziałam tylko to, co myślę.
– To szmaciane lalki myślą?- zapytała drwiąco lalka z jasnymi włosami.
– Daj spokój – pociągnęła ją za rękę lalka z loczkami na głowie – zostaw ją. Chodź się pobawić.
Szmaciana lalka przez chwilę została sama. Ale wkrótce jej znajome zabawki zaczęły zbierać się wokół niej. Wszyscy wrócili do zabawy i nikt się już nie kłócił. A wieczorem wszyscy powędrowali do wiklinowego kosza. Magda już zapomniałam o przykrych słowach jakie usłyszała od lalki z bardzo jasnymi włosami. Cieszyła się tylko, że udało się zakończyć spór i że jutro będzie kolejny dobry dzień. Taka właśnie była Magda.

Czerwony fotel


Pewnego razu był sobie czerwony fotel. Taki bardzo duży, wygodny i miękki.  Stał pod oknem, w dużym pokoju – można w nim było odpocząć w spokoju. Można w nim było usiąść wygodnie, zapaść się w miękką poduchę i coś obejrzeć albo posłuchać. Można było się zdrzemnąć na nim, siadając nieco w poprzek. Nogi wygodnie oprzeć i spać smacznie z godzinkę. Albo mecz obejrzeć czy gazetę poczytać. Taki fotel nad fotelami, na całe życie.
Wygodnie jest mieć taki fotel i móc w nim spocząć. Co jednak począć gdy fotel naturę swoją zmienia? I nagle nie chce już być fotelem?

Takie rzeczy zdarzają się przecież. Zawsze, gdy jakieś dziecko pojawia się na świecie. I rośnie, odkrywając kolejne części mieszkania i naturę przedmiotów zmieniając.

I wtedy pokój pełen mebli praktycznych i wygodnych, świadkiem jest ciągłych przemian.

I tak: dywan dzisiaj jest lotniskiem. Jutro będzie torowiskiem. Z torami, które mają rozjazdy i swoją siecią nawet stół oplotły. A pojutrze będzie tu basen, pełen ryb barwnych i mokrych.

Na stole jest zajezdnia. Pełno w niej autobusów, różnokolorowych. Zgodnie z rozkładem jazdy ruszają, zatrzymują się na przystankach – pierwszy to Talerzyk, a drugi Filiżanka. A potem spokojnie wracają do zajezdni i znowu czekają.

A kiedy obiad jest na stole chętnie się przyłączają. Skosztują zupy i drugie danie też im smakuje. Nabierają siły przed dalszą jazdą.
Blat w kuchni zmienia się w piaskownicę tuż przed śniadaniem. A mąka chce piasek udawać nim naleśnikiem się stanie.
Półki z książkami są pełne tajemnic, można tam schować mnóstwo zabawek i małych skarbów. Są tu ciemne zakamarki pomiędzy książkami, które stają się z dnia na dzień ciemnymi tunelami.
A fotel, ten czerwony, co pod oknem stoi, jest zajezdnią pociągów metra, małym domkiem, kryjówką, schowkiem na zabawki i światem całym. A świat ten jest doskonały. Pełen niezwykłych zdarzeń i przygód. Codziennie nowych.
I teraz kiedy spróbować usiąść na nim, trzeba dzielić miejsce z autobusami, tramwajami, klockami i misiami. Nie da się zdrzemnąć i gazety poczytać, bo dzieją się tu rzeczy ważniejsze. I fotel ważniejszą ma funkcję do spełnienia niż ta, do której go zaprojektowano. I dobrze mu z tą funkcją chociaż się nie przyzna do tego przecież. Każdy chce pełnić jakąś ważną funkcję na świecie, a nie być tylko częścią wyposażenia.
Stoi więc dumny pod oknem i cierpliwie czeka na tego najmniejszego w domu człowieka. Z którym żyje w wielkiej przyjaźni i całkowicie ufa jego wyobraźni.

Można by więc niby zarządzić ład i porządek. Wyprowadzić zabawki gęsiego do pokoju dziecięcego. I przywrócić fotel do stanu dawnego. Jednak czy fotel chciałby tego? Jest co prawda zużyty i tapicerkę ma przedartą nieco od tych ciągłych zabaw. Wie jednak że kiedyś skończą się zabawy i niezwykłe przygody.  

Upływ czasu pewnym rzeczom szkodzi. Dorosłość zaskakuje wszystkich tym, jak szybko przychodzi. Za jakiś czas fotel znowu będzie stał tu tylko dla czyjejś chwilowej wygody. I będzie wspominał te czasy niezwykłe, kiedy był wszystkim czym tylko być chciał. I będzie marzył o przygodach, których już więcej nie będzie miał.

Burza


Pewnego razu była piękna, słoneczna pogoda. Niebo było błękitne, lekki wiatr potrącał liście. Dzieci w przedszkolu bawiły się na placu zabaw. Plac zabaw był duży i kolorowy. Pośrodku rosło duże drzewo, które dawało przyjemny cień.

W tym czasie rodzice dzieci zmagali się z mnóstwem spraw w pracy, jacyś ludzie chodzili po ulicach, inni robili zakupy, byli u lekarza, załatwiali sprawy w urzędach. Nikt z nich nie domyślał się tego co miało wydarzyć się już wkrótce. Wysoko na niebie, w miejscu, którego nie widać z ziemi, zbierały się właśnie ciężkie, ciemne chmury. Było ich coraz więcej, jedna przy drugiej. Było ich tak dużo, że zrobiło się już tłoczno w tym miejscu. Chmury wpadały jedna na drugą i wtedy… nagle wysoko w niebie rozlegał się głośny huk. Jakby ktoś strzelał z olbrzymiej armaty. A po chwili kolejny i następny. Wkrótce z nieba zaczął kapać mały deszczyk. Krople stukały o szyby i parapety ale powietrze było ciepłe i nikt nie zważał na taki deszcz. Aż do chwili kiedy huk jeszcze potężniejszy nie zatrząsł niebem i ziemią a na niebie nagle pojawiła się srebrna błyskawica. Cienka srebrzysta linia, powykrzywiana w różne strony – jakby ktoś rozciął prześcieradło i zaświecił latarką z drugiej strony. Wtedy panie z przedszkola zabrały dzieci z placu zabaw i pobiegły z nimi do szatni.

Ludzie w biurach spojrzeli w okna oderwawszy na chwilę wzrok od papierów. Ci, którzy stali w kolejkach do lekarza lub w urzędach, podnieśli głowy do góry i zastygli tak na chwilę. A w głowach wszystkich pojawiła się w tej samej chwili krótka myśl, jak ta błyskawica: Burza…. Burza nadchodziła. Ciężkimi krokami, grzmiąc groźnie i rzucając piorunami nad dachami budynków. Wkrótce niebo zszarzało, nie było już błękitne. Lekki wietrzyk zamienił się w silny wiatr, który zrzucał gałęzie z drzew. Zrzucał też kapelusze z głów i porywał parasole. A potem łamał je i porzucał. Ludzie na ulicach przyśpieszali krok. Wszędzie zamykano okna. Burza szalała jakby wściekła się na cały świat. Deszcz lał się teraz jak z wielkiego cebra, krople uderzały głośno w szyby, jakby chciały dostać się do środka. Ziemia zatrzęsła się od huku grzmotów. Niebo zrobiło się czarne i na ulicach nie było już prawie nikogo. Zostali tylko ci, których burza zastała w środku drogi – skądś dokądś…

Panie w przedszkolu zapaliły światła. W jadalni podano podwieczorek i ciepłą herbatę. Dzieci w kolorowych ubrankach usiadły na swoich miejscach, w jadalni zrobiło się gwarno i wesoło. Było ciepło, jasno i bezpiecznie. Mimo, że za oknami grzmiało i szumiało i deszcz uderzał w szyby. Wkrótce burza odejdzie. Wszystko się uspokoi i niebo znów będzie błękitne. A tymczasem – dobrze jest mieć schronienie przed burzą.

Mały chłopiec w lustrze


Pewnego razu był sobie mały chłopiec. Był wesołym chłopcem, lubił chodzić do przedszkola i miał bardzo kochanych rodziców. Któregoś dnia, kiedy po przyjściu do domu zdejmował czapkę i szalik, zauważył chłopca w lustrze. Był bardzo podobny do niego. Uśmiechnął się a chłopiec odpowiedział uśmiechem. Od tej pory chłopiec codziennie spędzał trochę czasu z chłopcem z lustra. Opowiadał mu o tym co robił w przedszkolu i żałował, że chłopiec z lustra nie może chodzić tam z nim. Kiedy chłopiec przynosił swoje zabawki, chłopiec z lustra wyciągał takie same, piękne i kolorowe, i bawili się razem. A kiedy chłopiec wychodził na spacer z rodzicami to żegnał się z chłopcem z lustra i obiecywał, że po powrocie wszystko mu opowie…
Chłopiec czasami był smutny, że chłopiec z lustra musi tkwić w tym lustrze. Pewnie chętnie też poszedłby na spacer. Martwił się, że chłopiec w lustrze siedzi tam sam, bez mamy i taty…
(… – Mamo, mamo, teraz napisz proszę, że to było tylko jego odbicie i kiedy odszedł, to ten chłopiec z lustra zniknął…
      – Dobrze syneczku…)
Któregoś dnia chłopiec znowu wybierał się na spacer z rodzicami. Pożegnał się z chłopcem z lustra ale kiedy szedł w stronę drzwi, zauważył, że chłopiec z lustra zniknął.
– Mamo, mamo, zobacz, ten chłopiec z lustra – zniknął!
– Jaki chłopiec z lustra?
– Ten, który tam mieszka. Mieszka tam sam, bez mamy i taty…
– Synku, tam nie ma żadnego chłopca…
– Jest! Był, a teraz zniknął!
– Synku – uśmiechnęła się mama – to nie jest żaden chłopiec z lustra. To jest…. twoje własne odbicie. A skoro tak, to ma też mamę i tatę, jak ty.
– Ale…
– Chodź, sprawdzimy – i mama wzięła chłopca za rękę i stanęła z nim przed lustrem. Naprzeciwko stał chłopiec z lustra, trochę zdziwiony, a obok niego stała mama – uśmiechnięta, taka sama jak mama chłopca… Chłopiec uśmiechnął się radośnie a chłopiec z lustra uśmiechnął się tak samo.

Uff! A więc chłopiec z lustra wcale nie był samotnym, smutnym chłopcem. Był zwykłym chłopcem i niczego mu nie brakowało! To była naprawdę dobra wiadomość.

Śnieg – rozmowa

– Mamo, było super, jest tyyyle śniegu! I wiesz, odśnieżyłem ci samochód…
– Ale jak syneczku, rączkami?!
– Taak, rękawiczkami! Odśnieżyłem okna, żebyś widziała co się dzieje dookoła, i drzwi. Ale nie cały, dachu nie dałem już rady, bo jestem jeszcze za mały!

Góra


Pewnego razu była sobie bardzo wysoka góra. Tak wysoka, że szczyt tej góry zasłaniały chmury. Nie można jej było objąć wzrokiem. Najstarsi mówili, że na jej szczycie jest niezwykłe królestwo.  Mówili, że każdy kto dotrze do tego królestwa poczuje szczęście bezgraniczne i radość tak wielką, że wystarczyłoby jej na resztę jego życia. Tak wielkie i niezwykłe skarby można tam znaleźć. Ale nie każdemu dane jest zobaczyć to królestwo. Tylko tym, którzy potrafią patrzeć naprawdę.
Jednak góra była niedostępna, bo niemal każdy kto próbował wspiąć się na nią, musiał zrezygnować. Jej zbocza były strome a ścieżki wąskie i kręte. Kilku śmiałków spadło z niej i potłukło się mocno.
To wszystko odstraszało skutecznie od wchodzenia na górę ale też rozbudzało pragnienia.  Byli tacy, którzy twierdzili, że dotarli na szczyt, ale żadnego królestwa nie widzieli. Chcieli więc spróbować znowu, ale góra nie chciała ich już wpuścić.
Wznosiła się nad okolicą i budziła lęk, przerażenie ale też podziw i pożądanie. Bardzo wielu marzyło żeby wejść na górę, na sam jej wierzchołek i zobaczyć niezwykłe królestwo na jej szczycie. I potem móc pochwalić się wszystkim, że mu się udało i że zdobył skarby nie z tej ziemi.
Wieczorem siadano przy ognisku i rozprawiano o tym jakie jeszcze mogą być sposoby na zdobycie góry.  
Ale był jeden człowiek, który patrzył na górę ale nie chciał jej zdobywać. Nie dlatego, że ją lekceważył. Wręcz odwrotnie – szanował ją i uznawał jej dominującą obecność. Nie chciał się jednak wspinać na nią ani jej zdobywać. Wolał na świat patrzeć z dołu i na górę też. Żył sobie spokojnie u podnóża góry i w ogóle nie zaprzątał sobie nią głowy. Zajmował się swoim życiem i codziennymi sprawami a górę traktował jako piękny i niezwykły element krajobrazu.
Niektórzy próbowali go podpuścić: tak wielu chciałoby wejść na górę a ty nie? Nie chciałbyś być pierwszy? Nie chciałbyś zdobyć skarb, który jest w królestwie na szczycie góry?
Ale człowiek uśmiechał się tylko. Nie pragnął skarbów.
Któregoś dnia siedział jak zwykle przed swoim domem, patrząc na niebo, na chmury i na górę. Zbliżał się wieczór i wszystko powoli stawało się granatowe. Góra, pod którą mieszkał, także. Na tle ciemniejącego nieba jej jeszcze ciemniejsza sylwetka wznosiła się, milcząca i posępna. Człowiek siedział i patrzył na niebo. Na niezwykłe kształty chmur i wszystkie odcienie niebieskości. Patrzył na rośliny rosnące wokół, ich ciemno zielone liście i kwiaty zamykające swoje kielichy przed nocą. Na pająka, który spokojnie zaplatał swoją srebrną pajęczynę pomiędzy drżącymi gałązkami krzewu – po mistrzowsku, bez zawahania, bez spoglądania w plany i projekty. Wszystko to napawało go spokojem i radością i nie pragnął niczego więcej tylko tej ciszy wieczornej i tej przyrody tętniącej życiem wypełnionym treścią niejednokrotnie dużo głębszą niż życie człowieka.
Nagle ciszę wieczoru przerwało wołanie – niezbyt wyraźne. Ktoś wołał od strony góry, czyżby na pomoc? Człowiek siedzący przed swoim domem nasłuchiwał. Chciał powrócić do swoich rozmyślań i patrzenia na chmury, które zaraz rozpłyną się w ciemności. Może to ptak jakiś albo zwierz.
Jednak wołanie powtórzyło się i człowiek pomyślał, że ktoś woła o pomoc. Zerwał się na równe nogi. Nie pragnął góry i też nie bał się jej specjalnie. Ale kiedy słyszał wołanie wiedział co należy robić. Bo los innych nigdy nie był mu obojętny. Pobiegł co sił w nogach w kierunku, z którego dochodziło wołanie. Dookoła było ciemno a on przedzierał się przez gęste zarośla. Gałęzie krzewów chwytały go za ramiona jakby chciały go zatrzymać. Drapały go po twarzy i wplątywały się we włosy. Ale nie zważał na to. Ciemność była coraz gęstsza, a jego droga coraz trudniejsza i bardziej stroma. Co jakiś czas nasłuchiwał czy ktoś woła jeszcze. I wydawało mu się, że nadal słyszy to wołanie, dalekie, jakby z głębi góry dochodzące. Więc szedł dalej. Był tak zdeterminowany i skupiony na swoim celu, że zupełnie nie czuł strachu ani zmęczenia. Wspinał się po stromej drodze bo czuł, że tak trzeba.
Szedł już bardzo długo i przed oczami zaczął widzieć dziwne obrazy, które podsuwała mu wyobraźnia. To był wynik zmęczenia, którego dotąd nie odczuwał posuwając się wytrwale do przodu. Szedł już bardzo długo i dopiero teraz poczuł znużenie. Musiał odpocząć. Wokół panowała ciemność i cisza. Wkrótce więc człowiek zasnął i spał długo i mocno.
Obudziły go pierwsze promienie słońca łażące mu po twarzy jak nieznośna mucha. Otworzył oczy i zobaczył nad sobą bezchmurne niebo, biało błękitne. A kiedy wstał … znieruchomiał i gdyby ktoś mógł go zobaczyć w tej chwili pomyślałby, że właśnie wrósł w ziemię i będzie już wiecznie tak stać tutaj bez ruchu, jak drzewo. Ale nikt nie mógł go zobaczyć bo nikogo poza nim tu nie było. Był sam, na samym szczycie wielkiej góry. A z tego szczytu widok rozpościerał się tak piękny, że dech zapierał i odbierał mowę. Jakby świat cały miało się u stóp. A świat ten był jak z baśni, z mnóstwem barw i odcieni. Nierzeczywisty i daleki ale jednak prawdziwy. Człowiek stał i patrzył i szczęście wypełniało go do granic. I radość czuł tak wielką jak jeszcze nigdy dotąd. Nie wyobrażał sobie niczego co byłoby piękniejsze i cenniejsze. Bo kiedy tak patrzył z góry na świat, nie mogąc stąd dostrzec ani ludzi ani nawet ich domów, uświadamiał sobie jak małe i bez znaczenia są codzienne sprawy i niby – troski. Z tej wysokości wszystko to było nie tyle malutkie co po prostu niedostrzegalne. A uświadomienie sobie tego wydało się człowiekowi czymś tak wartościowym jak największy skarb. Wiedział już, że ten widok i to wrażenie pozostanie w nim na zawsze. Ta cisza i uroda świata wypełniły mu głowę i serce i czuł, że doświadcza czegoś co człowiekowi może być dane chyba tylko raz w życiu. Jakby dotykał sensu istnienia, o którym mówi się, że go nie ma …
Kiedy człowiek zszedł na dół, okazało się, że wszyscy go szukali. A kiedy powiedział im, że był ma szczycie wielkiej góry, otwierali oczy szeroko ze zdumienia.
– Przecież nie chciałeś – mówili.
– Ale góra mnie zawołała – odpowiadał.
Pytali czy widział królestwo i czy znalazł skarby? A on uśmiechał się tylko i twierdząco kiwał głową. A oni pytali dalej. Ale już nic więcej nie zdołali się dowiedzieć.
Człowiek wrócił do swojego życia i wieczorów pachnących przyrodą. Wkrótce ludzie przestali go wypytywać i interesować się nim. Nie wyglądało na to, żeby miał jakieś skarby. Pewnie wcale nie widział żadnego królestwa. Tylko przechwalał się jak to bywa wśród ludzi.
Człowiek dalej żył spokojnie u podnóża góry i często spoglądał na nią. Uśmiechał się przy tym do siebie.
A ludzie mówili, że to dziwak, ale niegroźny. Podobno paru śmiałków zdołało też dojść na szczyt wielkiej góry. Ale potem mówili, że żadnego królestwa ani skarbów tam nie znaleźli. Więc zapewne wcale nic tam nie ma. To pewnie stare legedny, w których nie ma nawet ziarna prawdy. Bo przecież ci najstarsi, którzy je opowiadali, pewnie niewiele już pamiętali i niewiele wiedzieli o prawdziwych skarbach i o świecie…

Sobota

Niebo pierzaste. Poduchy chmur nad głowami. Błękit i biel. Myślimy powoli i mówimy spokojniej. Niech nikt nie próbuje nas ponaglać. Krople deszczu bębniące o parapet i chmury, i chwile wlekące się powoli… leniwie… Rano pachnie pieczywem i kawą, a popołudnie przeciąga się spokojnie i bardzo powoli schyla ku wieczorowi… Wieczór zasiada w ciepłym kręgu światła lampy i słucha deszczu za oknem. Nigdzie się nie śpieszy, nie musi, nie potrzebuje… odpoczywa.  Sobota.

Dwie Królewny

Bajka napisana specjalnie dla pewnej naprawdę pięknej i bardzo szczupłej Kamili, która nie potrafi dogadać się ze swoim lustrem :). Dedykuję ją wszystkim ludziom wokół na nowy rok – bądźcie piękni prawdziwym pięknem i nie wierzcie w żadne kanony!!!

Pewnego razu były sobie dwie królewny. Obie piękne jak malowane. Jedna była szczupła, cieniutka jak nitka, więc Nitka ją nazywano. Druga kształtna i gdzieniegdzie nieco – tak w sam raz – zaokrąglona. Nosiła kitkę, więc zwano ją Kitka. Nitka wiecznie się odchudzała, nie jadła prawie, po nocach nie spała – z głodu. Kitce uśmiech nie schodził z twarzy, wyspana, czuła się pewnie w swojej skórze i była z siebie zadowolona. Nitka nie chciała patrzeć w lustro, każdy kilogram jej ciała był męką dla niej. I chociaż wszyscy jej powtarzali, że szczupła jest i piękna, ona uparcie zaprzeczała. Kitka uśmiechała się do swojego w lustrze odbicia i czuła, że kocha życie. Z wdziękiem komplementy przyjmowała. Wiecznie otaczał ją tłum wielbicieli, wszyscy z nią czas swój spędzać chcieli. I chociaż jej figura nie była doskonała – czy raczej niezgodna z obowiązującym kanonem – to i tak ciągle się uśmiechała. Nitka oczywiście też miała wielbicieli, niejeden chętnie zbliżyłby się do niej. Jednak jej brak wiary we własne wdzięki potrafił skutecznie wszystkich przegonić. Obie więc piękne były królewny, lecz jakość ich życia różna. Bo Nitka czuła wiecznie niedosyt (może też z głodu) i bała się w siebie uwierzyć a Kitka lubiła siebie taką jaką była a przy tym wcale nie była próżna. Wiara w siebie to nie jest nic złego, jeśli tylko sufitu nie przebija ego… Nitka w siebie uwierzyć nie chciała, bez przerwy się zamartwiała, że może znowu gdzieś przybyło jej ciała. Kitka tylko głośno się śmiała. I wcale nie uważała, że gdyby była szczuplejsza i mniej zaokrąglona, to życie jej byłoby lepsze.
Bo jakość życia nie zależy od szczupłości ciała, od tego czy nam spadną czy wpadną dodatkowe kilogramy, tylko od tego jak je postrzegamy. I jak postrzegamy siebie. Ludzi jest na świecie tylu ile gwiazd na niebie. W jednej części świata jest chudość a w innej grubość modna. Ale są rzeczy uniwersalne – i do tej wiedzy niepotrzebne jest żadne oświecenie – zdrowie i pogoda ducha wszędzie, nawet na Księżycu, są w najwyższej cenie.
Swoją drogą ciekawe….- czasami takie kwestie głowę mi zaprzątają – czy Kosmici się odchudzają…???