Monthly Archives: July 2017

Pociąg z klocków

Pewnego razu był sobie pociąg. Nie taki zwyczajny. Tylko cały zbudowany z klocków. I podobno są to najlepsze i najfajniejsze klocki na świecie. Można się nimi bawić przez wiele lat. Dlatego pociąg był bardzo pewny siebie. I w ogóle nie martwił się tym, że na przykład mógłby się rozsypać na kawałki.
Codziennie jeździł po torach, które zakręcały co jakiś czas w jedną lub drugą stronę. Miały też rozjazdy i zwrotnice, zupełnie jak prawdziwe tory.
Pociągiem podróżowali maleńcy, niewidzialni pasażerowie i niewidzialni konduktorzy. Tylko maszynista był “prawdziwy”. To znaczy – również cały z klocków.

Pociąg nie przejmował się tym, że nie jest prawdziwym pociągiem bo w swoich snach nim był. Szybkim i eleganckim intercity lub jeszcze szybszym i nowoczesnym pendolino.
Kiedy nadchodził kolejny dzień pociąg z klocków pędził po torach jak szalony i czuł się tak, jakby spełniał marzenia ze swoich snów.

Wagony kołysały się, niewidzialni pasażerowie kiwali głowami i wołali niewidzialnego konduktora:
-Ten pociąg jedzie za szybko – skarżyli się – proszę coś z tym zrobić.
– Proszę państwa – odpowiadał konduktor – to pociąg z najlepszych klocków na świecie. Nic nam nie będzie. To pewne.
– Przecież klocki mogą się rozsypać. I nie będzie już pociągu, tylko góra klocków, do niczego nie podobna – odezwał się cieniutkim głosem chłopiec, który siedział w kąciku przedziału.
Niewidzialni pasażerowie popatrzyli ze zgrozą.
– Ależ chłopcze! – zaśmiał się  konduktor – przecież to nie byle jakie klocki. I nie byle jaki pociąg.
I wyszedł śmiejąc się bardzo głośno.

Cóż, może konduktor miał rację? Może nie warto było się martwić? Jednak niektórzy z niewidzialnych pasażerów wiedzieli swoje. Nie takie już pociągi zgubiła pycha!
Ale nikt nie chciał ich słuchać.

Pewnego dnia pociąg jak zwykle pędził jak szalony po torach. W którymś momencie tak szybko przejechał przez jeden z rozjazdów, że uszkodził żółtą plastikową zwrotnicę. Część pasażerów najchętniej wysiadłaby na pierwszym lepszym peronie. Ale pociąg wcale się nie zatrzymywał. Tymczasem tuż przy torach stały dwa wyścigowe auta i czekały na dobry moment, żeby przejechać przez tory. Śpieszyły się na wyścigi. Ale ze względu na dużą ilość zakrętów widoczność nie była dobra i żaden moment nie wydawał się odpowiedni. Jedyna nadzieja w tym, że maszynista prowadzi pociąg ostrożnie i zwraca uwagę na to, co dzieje się wokół. Niestety! Nic bardziej mylnego. Jedno z aut powoli wjechało na tory, żeby przez nie przejechać. Wtedy nagle zza zakrętu wyskoczył pociąg jadący z ogromną prędkością!
Auto w ostatniej chwili zdążyło uskoczyć i dzięki temu uniknęło rozjechania. Jednak pociąg nie dał rady przyhamować i zahaczył o tył samochodu.
Wtedy stało się to co było nieuniknione. Pociąg zachwiał się na torach i nie mógł odzyskać równowagi. W końcu więc spadł z nich i wszystkie wagony wraz z lokomotywą przewróciły się. Niewidzialni pasażerowie poprzewracali się na siebie. Niewidzialni konduktorzy poupadali. Na szczęście nikomu nic poważnego się nie stało i wkrótce wszystkim udało się wysiąść.
Pociąg leżący obok torów wyglądał żałośnie. W dodatku odpadła spora część od lokomotywy a klocki potoczyły się po dywanie w różne strony. Czy ktoś teraz potrafi to naprawić?
Naprawa trwała przez jakiś czas. I nie było to wcale takie łatwe. Trzeba było poszukać wszystkich części a potem jeszcze instrukcji. Bo przecież nikt dotąd nie budował pociągu od tej strony, tak jakby od końca – kiedy trzeba odpowiednio połączyć ze sobą gotowe już elementy. Na szczęście żaden klocek nie zginął i udało się doprowadzić pociąg do porządku.

Niewidzialni pasażerowie mogli kontynuować podróże do swoich niewidzialnych stacji. A pociąg nadal mógł jeździć każdego dnia po swoich torach. Jednak teraz starał się już tylko w snach być szybkim i eleganckim intercity lub jeszcze szybszym i nowoczesnym pendolino. Zrobił się ostrożniejszy i już nie pędził jak szalony przed siebie. W końcu chciał pozostać pięknym pociągiem z najfajniejszych klocków na świecie. A nie pociągiem z uszkodzoną lokomotywą lub co gorsza – górą klocków zupełnie do niczego nie podobną.

Przyczepność – rozmowa

– Synku, przewrócisz się kiedy autobus zahamuje. Chwyć się tej poręczy może …

– Ja nie muszę się trzymać mamo! Bo mam … dobrą przyczepność do podłoża!

🙂

Pasterz

Pewnego razu był sobie pasterz. Mieszkał w małej chatce a tuż obok, w zagrodzie, mieszkały jego owce. W chatce z pasterzem mieszkał też pies. Duży i jasny. Tak jasny, że kiedy biegł za stadem owiec to z daleka czasami trudno go było od nich odróżnić. Bo i one były jasne, jak obłoki na niebie.
Pasterz mieszkał sobie pośród gór i lasów, codziennie doglądał swoich owiec i wyprowadzał je na pastwiska.
Przed chatką pasterza był mały ogródek, w którym rosły warzywa. Dzięki temu pasterz nigdy nie był głodny. Przed domem była też studnia. Z tej studni pasterz brał wodę, czystą i pyszną. Nadawała się doskonale do picia.
Chatka pasterza urządzona była bardzo skromnie. Jednak było w niej wszystko, co potrzeba do życia. Było łóżko, przykryte miękkim kocem i wygodne. Był drewniany stół i krzesła. Był też piec, w którym wieczorami śpiewał wesoło ogień – jedyny towarzysz pasterza obok jasnego psa. Czy to może wystarczyć do zadowolenia z życia? Pewnie niektórym tak.

Któregoś dnia pasterz obudził się wcześnie rano i przeciągnął się powoli. Już chciał wstać kiedy nagle… poczuł, że już nie chce być dłużej pasterzem. Nie chce już dłużej pilnować owiec i mieszkać samotnie w tej pustej chacie. Chce wyruszyć w drogę.
Zostawił więc owce i psa, mając nadzieję, że pies przypilnuje owiec pod jego nieobecność. I wyruszył z niewielkim tobołkiem przed siebie.

Długo wędrował. Mijał wioski i miasta. Czasami zatrzymywał się gdzieś na krótko, myśląc że może jakiś znak na niebie pojawi się i wskaże to miejsce, jako jego nowe miejsce zamieszkania. Ale znak nie pojawiał się. Pasterz – który teraz już nie był pasterzem – ruszał więc w dalszą drogę. I wędrował przez kolejne miasta i wioski.
Aż któregoś dnia zmęczył się tą wędrówką. Usiadł i zamyślił się…
– Czyżby nie było dla mnie miejsca na świecie? Czyżbym miał być skazany na bycie pasterzem do końca życia? Czy w życiu jest nam przeznaczone tylko jedno miejsce i jedna przypisana rola?

Kiedy tak rozmyślał nagle spadł deszcz… mokry i zimny, jak to deszcz. Były pasterz zerwał się na równe nogi. Chwycił tobołek i schował pod drzewem, które rosło nieopodal a gałęzie miało szerokie i rozłożyste.
Deszcz padał i trawa zieleniła się. Pod drzewem było sucho, chociaż zimno przenikało przez ubranie i docierało aż do kości.
Pasterz pomyślał o swojej chatce i ciepłym ogniu śpiewającym wesoło pod piecem. Przestał być pasterzem. Stał się wędrowcem. Ale ta rola nie podobała mu się za bardzo.

Czasami nie wie się czego się chce. Albo tylko tak się wydaje. Zwykle przecież wiemy. Pytanie brzmi, czy możemy to mieć. I co już mamy.
Czasami potrzebujemu trochę czasu, żeby na to wpaść.

Pasterz w tej właśnie chwili chciał być spowrotem w domu. W swojej chatce, obok zielonych pastwisk. Ale zanim tam wróci musi przejść długą drogę. Bo odszedł bardzo daleko. I może się też okazać, że kiedy będzie już na miejscu to tam wszystko jest już inaczej.

Teraz pasterz wędrował w przeciwnym kierunku. Wracał do domu. Postanowił jednak, że w drodze powrotnej będzie bardzo dokładnie przyglądał się wszystkiemu, żeby móc opowiedzieć o tym swoim owcom i jasnemu psu. Może chociaż na to przyda się jego wędrówka. Zatrzymywał się więc w każdym miasteczku i przyglądał ludziom, którzy wykonywali różne prace.
Część z nich bardzo lubiła swoje zajęcie a część wręcz go nie cierpiała. Jednak wszyscy traktowali swoje role jako jedyne im dane i nawet nie myśleli o zmianie. To co robili, traktowali bardzo poważnie. Bardzo się też dziwili kiedy pasterz opowiadał im o sobie.
– Zostawiłeś owce i psa? Bez opieki? Co z ciebie za pasterz?
Rzeczywiście. Kiepskim był pasterzem. Chociaż kiedyś tak nie uważał. I może właśnie dlatego nie mógł być nim dłużej.

Tak minął rok jego wędrówki. I wkrótce znalazł się na drodze prowadzącej do jego chatki. Już w myślach cieszył się na to, że usiądzie przy drewnianym stole. A przedtem zapali w piecu. I pogłaszcze po głowie wiernego psa. I będzie żył tak jak przedtem chociaż jednocześnie wszystko będzie inaczej.

Jednak kiedy doszedł na miejsce zobaczył, że chatki nie ma. Ani psa i owiec. Tylko puste miejsce, w którym nie urosła trawa. Bo nie mogła kiedy stał tam dom.

Pasterz stał na drodze zamyślony. Nie rozumiał co mogło się stać. Gdzie podziało się jego życie. Nie było go tylko przez rok. Czy tak wiele może się zmienić przez jeden rok życia?
– Z niektórych dróg nie można zawrócić – usłyszał nagle głos za sobą. Na drodze stał starzec i patrzył na niego z lekkim uśmiechem.
– Znasz mnie? – zapytał pasterz zdumiony.
– Widzę cię pierwszy raz – odparł starzec – ale to nie ma przecież znaczenia.
– A co ma znaczenie? – zapytał pasterz, który nie wiedział dokąd powinien się teraz udać.
– Droga ma znaczenie – odpowiedział starzec – i to, co na niej spotkasz.
– Nie chcę być wędrowcem! Chcę być pasterzem!
– Ale rok temu o tym nie wiedziałeś – odpowiedział starzec.
– Teraz wiem na pewno. Czy nadal mogę nim być?
– Możesz być kim zechcesz. Jeśli wiesz, kim chcesz być, to dużo więcej niż ci się wydaje.

I starzec odszedł zostawiając pasterza na środku drogi.

Drogi, która prędzej czy później zaprowadzi go do domu. Do miejsca, w którym będzie żył i pełnił swoją rolę. Najlepiej jak potrafi. I może także do wielu innych miejsc. Bo kiedy ma się przed sobą drogę to tak jakby miało się przed sobą jeszcze wiele innych, różnych możliwości.
Wystarczy tylko ruszyć się z miejsca.