Monthly Archives: December 2015

Choinka

Pewnego razu była sobie choinka. Piękna, zielona, pachnąca, z rozłożystymi gałęziami. Stała w salonie, dumna, i patrzyła z góry na wszystkich. Duma nie pozwalała jej trząść się ze złości ale była zła. Cała została obwieszona kolorowymi bombkami, różnej wielkości i kształtów. W dodatku oplatał ją sznur mrugających lampek. Choinka stała i myśli kłębiły się jej w głowie:
“Co to za paskudztwo, te bombki, kolorowe, pstrokate. Kolory gryzą się ze sobą. To zupełnie nie w moim stylu!… “
…“A ta gwiazda na czubku?! Takie gwiazdy dawno wyszły z mody. Wstyd się w tym pokazywać!…” – prychała w duchu choinka.
“I te lampki! Ruszyć się w nich nie mogę. Mrugają bez przerwy, zdrzemnąć się nie da! I to ma być niby ładne??? Okkkropność!”
Tak złościła się choinka. A potem odpływała myślami na jasną polanę pośrodku lasu. I marzyła o zielonej sukni z igieł, białym śnieżnym szalu na ramionach, o ptaku, który przysiadł na gałęzi, o zającu, który mieszkał tuż obok. O świetle księżyca i o gwiazdach na niebie….
“O tak… zieleń, biel, taki właśnie jest mój styl, bezapelacyjnie…
Ale co Wy wiecie o dobrym stylu???” – wzdychała choinka patrząc z góry na wszystkich.

Śnieg

Gdzie podział się śnieg? Biały i puszysty. Skrzący się srebrzyście w blasku świateł.
Małe srebrne gwiazdki. Tańczące w powietrzu elfy zimowe. Spadające lekko na czyjąś głowę. Znikające tak nagle jak się pojawiły.
Białe domy i drzewa i całe ulice. Cały świat przykryty lekką białą kołdrą. Jak ze snu.
W takim świecie, jak w bajce, szło się po białej drodze. Rzęsy miało się białe.
Można było pomyśleć, że się komuś tam w górze, wiadro mleka wylało.
Albo, że to są może lody waniliowe, które płyną jak rzeka i spadają na głowę.
Można było się położyć w miękkim śniegu na ziemi. I do góry popatrzeć na niebo.
Sople lodu sztukaterią ozdabiały domy. Szyby okien fantazyjnie przystrajały się szronem. Malując kwiaty i ptaki i gwiazdy na szkle.
A w tle… była noc – granatowo – biała.
Dzień srebrzysty mroźnym oddechem budził ze snu skostniałe drzewa. W gałęziach których aż do samej wiosny żaden już ptak nie zaśpiewał. Najwyżej skulił skrzydła zmarznięte i tęsknie spojrzał na słońce. Które schowało w białym szalu swoje ramiona gorące.
Śnieg usypiał świat cały. Uspokajał, wyciszał. Spowalniał ruch na ulicach. Codzienną gonitwę nie wiadomo za czym.
Pod zimnym oddechem zimy drzewa, chmury i myśli – jakby zaczarowane -zatrzymywały się w bezruchu, jak na jakimś obrazie.
I tylko gdzieś w oddali ktoś dzwonił dzwoneczkami. I śnieg biały, puszysty, skrzypiał pod butami…

Parowóz

Pewnego razu był sobie pociąg. Nie taki nowoczesny, jakie teraz można spotkać. Nie elektryczny tylko parowy. Taki trochę starodawny. Całkiem jednak sprawny. Mieszkał w małej parowozowni w niewielkim miasteczku. Z dala od wielkich węzłów kolejowych. Codziennie jeździł po torach, przewożąc wagony pełne najrozmaitszych towarów. Bo był pociągiem towarowym. Lubił swoją pracę i nie zamieniłby jej na żadną inną. Lubił gnać przed siebie – tak prędko, jak mógł – i zostawiać w tyle łąki, pola, senne miasteczka i małe stacyjki. Znał dobrze wszystkie te okolice i niemal każdy kamień na torach. A kiedy już dowoził załadowane wagony do miejsca docelowego, czuł wielką satysfakcję z wykonanej pracy.
Pewnego dnia dostał zadanie. Miał pojechać na dużą stację kolejową w dużym mieście i tam odebrać ważny ładunek. Nie był jeszcze nigdy w takim miejscu i bardzo był ciekaw jak tam jest. Wiedział, że spotka tam nowoczesne pociągi, czasami mijał takie – pędzące, lśniące, nowoczesne pociągi pasażerskie. Patrzył wtedy na nie z podziwem i myślał o tym, jak wiele zmieniło się od czasu kiedy to on był młody.
Kiedy dojechał do tej wielkiej stacji od razu uderzył go gwar i hałas jakie tu panowały. Pociągi stały na różnych peronach i tylko przekrzykiwały się między sobą. Na starszy pociąg wszyscy patrzyli ze zdziwieniem i trochę z niechęcią.
– Hej, zawalidroga, czego tu szukasz – zawołał jeden z ekspresów patrząc z góry na pociąg parowy.
– Witaj – przywitał się grzecznie parowóz – mam tu do odebrania towar. Jestem pociągiem towarowym.
Ekspres spojrzał na niego niechętnie i rzekł:
– Masz jeszcze siłę ciągnąć wagony??? Nadawałbyś się raczej do muzeum! – i zaśmiał się niegrzecznie.
Parowóz nie przejął się tym zbytnio, bo wiele już słyszał i widział. Jednak pozostałe pociągi również nie były zbyt przyjazne. Śpieszyły się bardzo i rzucały tylko uszczypliwe docinki. Nie tylko do pociągu towarowego, ale także do siebie nawzajem. Pociąg towarowy pomyślał, że kiedyś na kolei panowała lepsza atmosfera. Pociągi były grzeczne dla siebie nawzajem, pozdrawiały się serdecznie i prowadziły przyjacielskie pogawędki.
Na szczęście odebrał już towar i mógł wyruszyć w drogę. Kiedy już opuścił stację usłyszał szybki stukot kół na torach obok. To ten niegrzeczny ekspres mijał go gwiżdżąc głośno.
– Uważaj dziadku – krzyknął ekspres – żebyś się nie popsuł! Ha, ha… – i zniknął za zakrętem.
Pociąg parowy nie przejął się tą złośliwą uwagą. Cieszył się, że wraca już do swojej spokojnej stacji, gdzie wszyscy darzą go sympatią i szacunkiem. Bo przecież był nadal bardzo dobrym i sprawnym pociągiem i codziennie rzetelnie wykonywał swoją pracę.
Kiedy tylko dojechał, jego wagony zostały rozładowane, a on miał wreszcie chwilę dla siebie. Mógł odpocząć na bocznicy lub pojechać na przejażdżkę po torach, które biegły przez piękny las, a którymi już nikt nie jeździł.
Jednak kiedy chciał już ruszać, na stacji zapanowało wielkie poruszenie. Najpierw zadzwonił dyżurny telefon, potem kierownik stacji podbiegł do jednego z pracowników i coś mu tłumaczył wymachując rękami. Potem zawołano maszynistę, który słuchał i kręcił tylko głową. Po czym wszyscy spojrzeli na pociąg parowy.
– Musisz pomóc – powiedział szybko kierownik stacji – był wypadek na torach. Trzeba zawieźć wagony pasażerskie do najbliższego miasta.
Pociąg parowy wykonywał już wiele ważnych zadań w życiu. Nie przestraszył się więc i tego.
– Ale co się stało? – zapytał tylko, bo chciał rozeznać się w sytuacji.
– Jeden z ekspresów się wykoleił. Pędził zbyt szybko. Ach, te nowoczesne pociągi, w ogóle nie uważają i potem tak … – reszty pociąg już nie dosłyszał, bo kierownik stacji zniknął w swoim biurze, zamykając za sobą drzwi.
Pociąg parowy wyruszył na miejsce wypadku. Z daleka już dostrzegł przechylone wagony nowoczesnego pociągu. I ludzi wychylających się z okien i zaniepokojonych tym, że ich podróż została przerwana. Kiedy podjechał bliżej poznał ten pociąg.
– To ty …? – zdziwił się nowoczesny ekspres – żartowałem z ciebie, ale sam wpadłem w tarapaty. Pasażerowie są zdenerwowani, nie mogę ich zawieźć do miasta, uszkodziłem jedną oś…
Pociąg parowy popatrzył na ekspres, który spodziewał się, że teraz stanie się obiektem kpin, bo parowóz zacznie z niego drwić albo – co gorsza – pouczać go! Ale parowóz uśmiechnął się tylko lekko i wypuścił z komina kłąb pary.
– Spokojnie kolego – powiedział – niczym się nie martw. Dowiozę twoje wagony do miasta.
Wagony zostały podczepione do parowozu i pasażerowie mogli kontynuować podróż. Nie tak szybko, jak ekspresem, ale za to spokojnie i bezpiecznie.
Minęło kilka tygodni. Parowóz ciężko pracował, wożąc towary i nadal cieszył się swoją pracą. Któregoś dnia znowu dostał za zadanie odebranie ważnych towarów z tej dużej stacji, na której był poprzednim razem. Spodziewał się już, co go tam spotka. Docinki i złośliwości nowoczesnych pociągów. Nie przejmował się tym za bardzo, bo zbyt wiele już widział i słyszał. Ale chciał mieć to już za sobą.
Kiedy dojechał pociągi jak poprzednio stały na peronach i pokrzykiwały coś do siebie. Panował ruch i gwar. Ale kiedy parowóz mijał je w drodze do sortowni pociągi nie dogryzały mu.
– Witaj – kłaniały się grzecznie – co słychać?
Pociąg parowy odpowiadał na te miłe słowa, ale dziwił się trochę skąd ta zmiana. Nagle dojrzał znajomy już ekspres, który tym razem nie zażartował z niego tylko skinął grzecznie i rzekł:
– Witaj parowy pociągu. Jak się masz? Chciałem ci podziękować za twoją pomoc. Ostatnio nie zdążyłem. Jesteś dobrym pociągiem i dobrym kolegą. Dziękuję ci.
– Hej – zawołał wesoło parowóz – a nie staruszkiem i zawalidrogą??? I roześmiał się serdecznie, a ekspres roześmiał się wraz z nim. I wszystkie inne pociągi stojące na peronach też. I nagle atmosfera na dużej stacji kolejowej zrobiła się taka, jak za dawnych lat – pełna wzajemnej serdeczności i przyjaźni, taka jaka powinna być zawsze, pomiędzy pociągami… i nie tylko.

Dziękuję – rozmowa

– Tato, dziękuję ci, że wyjąłeś mi tę wieeelką drzazgę z rączki!
– To nie ja synku, tylko mama. Mi się to nie udało.
– Ach, to dziękuję ci mamo, że ją wyciągnęłaś.
– Byłeś bardzo dzielny synku i bardzo nam w tym pomagałeś.
– Tato, dziękuję ci i tak – za to, że próbowałeś…

Rudy Anioł

Pewnego razu był sobie rudy Anioł. Jego rude włosy tańczyły na wietrze, jak jasne płomienie. Był rudy i piegowaty – zupełnie wyjątkowy. Poza tym – anioł jak anioł. Dobry, uczynny, współczujący, odważny. Miał wszystkie cechy potrzebne aniołom. I ukończone szkolenia i certyfikaty: Anioł Stróż, Anioł Pocieszyciel, Anioł Wspierający, Anioł Pomocnik.
Rudy Anioł chodził od drzwi do drzwi, uśmiechał się do ludzi i wyciągał do nich swoje pomocne dłonie. Oferował im opiekę i wsparcie w trudnych chwilach. Ochronę przed złem, chorobą, samotnością. Ludzie, których spotykał, bardzo chętnie przyjęliby pod dach anioła z odpowiednimi kwalifikacjami. Mieli mnóstwo problemów, osobistych, zdrowotnych lub zawodowych. Ale patrzyli nieufnie. Widzieli tylko rude włosy i piegi. I myśleli: “Rudy? Piegowaty? To ma być anioł? A nawet jeśli… co pomyślą inni kiedy się dowiedzą?” Nie chcieli takiego anioła. Woleliby takiego z gładką twarzą i włosami jasnymi jak promienie słońca. W ogóle nie patrzyli na certyfikaty. I kolejne drzwi zatrzaskiwały się z hukiem przed Aniołem.
Dorośli ludzie są pełni uprzedzeń. Krzywią się, kręcą nosami. Przebierają w ofertach, szukają gorączkowo czegoś niby lepszego, tak, jakby ktoś chciał ich oszukać, zabrać coś, co im się należy. A tak naprawdę nie widzą dalej niż czubek ich nosa.
Ktoś inny może by się poddał, zrezygnował. Rudy Anioł z piegowatą twarzą czasami też się smucił. Bardzo chciał pomagać innym, czuł do tego powołanie. Czyżby jego rude włosy i piegi miały mu w tym przeszkodzić? Jak ma zmienić to co dała mu natura? I dlaczego dla ludzi jego wygląd ma większe znaczenie niż umiejętności?
Ale nie smucił się długo. Uśmiechał się w duchu do świata. Bo to był pogodny anioł. I powtarzał sobie, że na pewno jest na świecie ktoś, kto zaakceptuje rudego anioła. Nie może być inaczej. W przeciwnym razie nigdy nie urodziłby się rudy i z piegami. W dodatku rude włosy i piegi dodawały mu trochę przebojowości. Z taką urodą nie mógł być niezauważalny.
Trudno schować się w kącie przed światem, kiedy jest się rudym aniołem.
Znaleźć swoje miejsce na ziemi może każdy. Trzeba tylko uważnie się rozejrzeć. Nie wszyscy lubią rude anioły. Ale niektórzy tak.
Pewnego razu Anioł jak zwykle pukał do kolejnych drzwi. I jak zwykle kolejne drzwi zatrzaskiwały się przed nim. Aż podszedł do kolejnych. Długo nikt nie otwierał. Zza drzwi dochodził płacz malutkiego dziecka. Rudy Anioł stał i czekał cierpliwie. Cierpliwość była jedną z ważnych cech jakie posiadał i bardzo przydatną. W końcu drzwi otworzyły się i zobaczył zatroskaną młodą kobietę. Kiedy zobaczyła Anioła powiedziała z ulgą:
– Jak dobrze, że jesteś. Pomóż. On ciągle płacze. Może jest chory…
I wpuściła go do środka. Nawet nie spojrzała na jego rude włosy i piegi. Zaprowadziła go do dziecięcego pokoju gdzie w małej kołysce mały człowieczek płakał głośno i wierzgał tak, jakby zmagał się z największymi problemami na świecie.
Rudy Anioł wystraszył się. A jeśli mały człowieczek zacznie płakać bardziej na jego widok? Jeśli przerażą go jego rude włosy i piegowata twarz? Co wtedy? Czy pomogą certyfikaty?
Anioła dopadły wątpliwości. Może faktycznie nie nadaje się do niczego?
Szybko jednak przegonił czarne myśli. Czarne myśli w niczym nie pomagają. Zbierają się w głowie jak czarne chmury i przesłaniają tylko możliwe rozwiązania. Trzeba je przeganiać natychmiast kiedy się pojawią. Mądry Anioł o tym wiedział i wiedział po co się tu znalazł.
– Witaj – przywitał się z małym człowieczkiem – jestem Aniołem Stróżem…
I wtedy stało się coś czego nie spodziewałby się nawet ktoś tak przewidujący i wszechstronny jak Anioł. Mały człowieczek spojrzał na Anioła i uśmiechnął się a łzy zniknęły. Przestał płakać i wierzgać.
Kobieta spojrzała błagalnie na przybysza:
– Zostaniesz z nami? – zapytała.
I tak Anioł dotarł na swoje miejsce. Dostał w końcu zajęcie. Wyjątkowe. W sam raz dla wyjątkowego anioła. W tym dziecięcym pokoju nikt nie wybrzydzał. Anioł to anioł. Dobrze, że jest i że dzięki niemu wszyscy w domu śpią spokojnie. A najspokojniej mały człowieczek w kołysce.
Anioł czuwał dzień i noc. A człowieczek rósł, spokojny i radosny, pod opieką swojego anioła. I to, że Anioł jest rudy i piegowaty było dla niego całkiem naturalne. A właściwie – całkiem bez znaczenia. Bo rudość i piegowatość to tylko dwie cechy, z całej masy wielu innych. I wcale nie najważniejsze. Mały człowieczek o tym wiedział, mimo że był jeszcze taki mały.
I była spora szansa na to, że kiedy dorośnie to nie będzie kręcił nosem i się krzywił. I nie będzie miał żadnych uprzedzeń. I będzie widział dużo więcej niż czubek własnego nosa. Bo rudy Anioł nauczy go jak odróżniać to, co naprawdę ma w życiu wartość od tego co jest tylko szczegółem mało istotnym. I że od tego co jest na zewnątrz ważniejsze jest to co jest głęboko w środku.

Grawitacja – rozmowa


– Synku, chciałbyś polecieć ze mną balonem? Byłoby wspaniale, prawda?
– Nie chciałbym mamo.
– Dlaczego? Dookoła byłyby chmury…
– Boję się, że byśmy spadli.
– Hmm… a jak schodzimy ze schodów to nie spadamy a przecież możemy spaść – tak samo.
– No bo GRAWITACJA – mamoooo! 🙂

Alicja


Bajka dla Alicji S., która jest jeszcze ciągle bardzo malutka ale już na pewno wie co czyni świat pięknym …

Pewnego razu była sobie mała dziewczynka. Bardzo mała. Właściwie dopiero co pojawiła się na świecie. Świat był duży i biały. Dziewczynka była jak mały okruszek na tym wielkim świecie. Na imię miała Alicja. Słyszała jak to właśnie imię wypowiadano wiele razy nad jej małą główką i zaakceptowała je bez zastrzeżeń.
Przedtem Alicja przez wiele  miesięcy żyła w świecie, w którym żyją wszystkie dzieci zanim zostaną dziećmi. W świecie kolorowych bąbelków. Bąbelki unoszą się tam dookoła i mienią tysiącem barw. A dziećmi opiekują się anioły, które mają skrzydła barwne jak motyle. I piórkami z tych skrzydeł malują barwne wzory na bąbelkach. Dlatego Alicja kochała barwy. Teraz patrzyła zdumiona na biały świat, który ją otaczał i zastanawiała się gdzie właściwie dokładnie się znajduje. Nie było tu żadnych bąbelków. Było za to coś, co podobno jest dużo lepsze od tych nawet najbardziej kolorowych: Mama, Tata, Dom… Alicja od razu poczuła, że dla tych rzeczy warto żyć.
Na szczęście dni mijały a świat Alicji z białego stawał się coraz bardziej kolorowy i różnorodny. Poza barwami miał też wiele dźwięków, zapachów i smaków. Dni były niby podobne do siebie ale nigdy takie same.
Alicja czuła się bezpieczna chociaż na początku nieco zagubiona. Potrzebowała czasu, żeby oswoić się z nowym otoczeniem. Wkrótce opanowała cały system znaków, którymi posługiwała się kiedy chciała jeść, pić, spać albo po prostu się przytulić. Zazwyczaj  udawało jej się dostać to, czego potrzebowała. To był kolejny argument przemawiający za tym światem, na którym się znalazła. Światem bez bąbelków.
Życie Alicji upływało spokojnie. Było jej ciepło i miło. Mama pachniała przyjemnie jedzeniem i czymś jeszcze, co było bardzo bliskie. Tata był większy od mamy i mówił zabawnie, Alicji chciało się śmiać kiedy tak do niej mówił. Rodzice w sumie byli fajniejsi od kolorowych bąbelków. W końcu powoli zaczęła zapominać o miejscu, z którego przyszła. Świat, w którym się znalazła, stawał się coraz bardziej swojski chociaż nadal jeszcze dużo za duży żeby pojąć choć kawałek.

Jednak wszystkie dzieci potrzebują trochę czasu, żeby poczuć się całkiem dobrze w nowym miejscu. Wiele rzeczy jest dla nich trudnych i czasami wydaje im się, że nikt ich nie rozumie. Któregoś dnia Alicja od rana miała bardzo zły nastrój. Nie cieszyło jej ani pyszne jedzenie, ani kolorowe zabawki, ani nawet miny jakie stroił tata. Od rana krzywiła się na wszystko chociaż zupełnie nie wiedziała dlaczego. Chciało jej się płakać, więc płakała. Tak bardzo, że pomoczyła łzami całą poduszkę. Wkrótce też całe jej łóżeczko było mokre od łez. Wszyscy dookoła robili wszystko, żeby poprawić humor Alicji. Jednak nic nie skutkowało. To był zdecydowanie jeden z tych najgorszych dni. Mama i tata myśleli, że może Alicję coś boli. Ale to nie było to. Alicja czuła się dobrze, tylko gdzieś zgubiła dobry nastrój. Jedzenie pachniało ładnie, zabawki były kolorowe i zabawne. Ale akurat dzisiaj to wszystko było za mało dla Alicji. Chciało jej się czegoś zupełnie innego.

Minęło już pół dnia a humor Alicji się nie poprawiał. Wydawało się, że nie ma sposobu na to, żeby przestała płakać. Nic nie skutkowało. I już wydawało się, że nie ma nadziei gdy w pewnym momencie, przez otwarte okno, do pokoju Alicji wleciał okrągły, mieniący się wieloma barwami, bąbelek – duża mydlana bańka. Za nią wleciała kolejna i jeszcze następna. Alicja spojrzała na przeźroczysto – kolorowe mieniące się bańki nad swoją głową i nagle przestała płakać. Wodziła szeroko otwartymi oczami za bańkami, których było coraz więcej nad jej głową i łóżeczkiem. W jej pokoju zrobiło się cicho i spokojnie. Alicja poczuła się dobrze i bezpiecznie i już znowu mogła jeść i bawić się. I rodzice odetchnęli z ulgą chociaż nie mieli pojęcia skąd wzięły się kolorowe bańki w pokoju Alicji.
W tym momencie okno do pokoju lekko stuknęło.  Mama i tata spojrzeli w tamtą stronę – jakaś ledwie widoczna postać z barwnymi skrzydłami na chwilę pojawiła się za szybą i zniknęła. Na szybie zostało tylko małe piórko, bardzo kolorowe.
Od tego dnia przy łóżku Alicji zawsze stała buteleczka z kolorowym płynem, z którego – kiedy Alicja gubiła gdzieś dobry nastrój – można było robić największe i najpiękniejsze mydlane bańki. A każda z nich mieniła się tysiącem barw – pomalowana lekkim piórkiem anioła z kolorowymi skrzydłami.