Monthly Archives: June 2015

Zaplątanie

Dlaczego kable się plączą? Dlaczego włosy się plączą? Dlaczego sznurowadła się plączą i wstążki i łańcuszki, nogi czasami i język się plącze i myśli…?
Czy warto zadawać wciąż to pytanie? Czy lepiej rozplątywać to zaplątanie, dzień po dniu…nie pytając. Cierpliwie…i ciągle od nowa.

Czarownice

Pewnego razu była sobie czarownica. Włosy miała długie, trochę splątane, do kostek sięgała jej szara spódnica. U góry żakiecik, gustownie dobrany. Na głowie kaszkiecik.
Umiała rzucać czary i robić ziołowe wywary, gotowała je w wielkim błyszczącym kotle. Miała czarnego kocura i księgę pełną zaklęć. I tylko jedna rzecz ją odrzucała – nie cierpiała latać na miotle! Robiła wszystko co do jej fachu należało. Jednak latanie na miotle wyraźnie jej nie leżało. Czas poszedł do przodu, zmieniał się co dzień. Czarownica śledziła co dzieje się w modzie dla czarownic. Wymieniła już dawno chustę na kaszkiet. Może więc i na miotłę czas wreszcie nadszedł? Tłumaczyła innym czarownicom a znała ich wiele, że na pewno być muszą inne sposoby. I że kto jak nie one właśnie do tego są uzdolnione, żeby je znaleźć. Czarownice tylko głowami kiwały po czym wskakiwały na miotły i odlatywały. Jak w średniowieczu.
Jednak czarownica się nie poddawała. Czytała mądre księgi, nocami studiowała. Prawa Newtona na pamięć wkuwała. Była współczesną czarownicą i umysł otwarty miała.
W końcu znalazła! To, czego szukała. Przygotowała prezentację i sabat czarownic zwołała. Usiadły wszystkie przy dużym stole i – sącząc powoli ze szklanek colę – czekały. Rozpoczęła się prezentacja. Wykład o miotłach – jak są niewygodne, niezbyt bezpieczne i całkiem niemodne. Niektóre czarownice pod nosami cmokały ale inne głowami kiwały, zgadzając się z wywodem. Wszystkie jednak się zastanawiały do czego zmierza ta prezentacja. Wtedy końcowy slajd się ukazał – a na nim jedno tylko słowo: Teleportacja.
Cisza zapadła na sali głucha. Nawet mysz nie piśnie, tylko zastygła i tej ciszy słucha. Dopiero po chwili gwar wybuchł gwałtownie. Czarownice sto pytań mają na ten temat: A czy to wygodne? A na jaką odległość? I czy każda może? I czy to działa kiedy mróz na dworze? Teleportacja – to brzmiało sensownie. Ale … co z miotłami?!
Oto był dylemat, dla wielu czarownic. Co zrobić z wysłużoną miotłą kiedy zaczną stosować teleportację? Stulecia tradycji wyrzucić do kosza?
– Można nią latać latem na wakacje – odzywa się w końcu jakaś czarownica – kiedy przerwę w pracy macie i czas na takie latanie. Ale w codziennej pracy – postawmy na teleportację!
I tak rewolucja się dokonała. Kiedyś nastąpić w końcu musiała. Latanie na miotle całkiem wyszło z mody. Wszystkie czarownice zapragnęły wygody. Zmiany nikogo nie omijają. Dziś w bajkach czarownice na miotłach już nie latają i to się już nie zmieni. A jeśli czynić chcą swe czary i straszyć dzieci – jak to one – teleportują się w czasie i przestrzeni.
I tylko czasami – już coraz rzadziej – na jasnym nieba tle, można zobaczyć czarownicę, która podwinąwszy długą spódnicę cicho przemyka na swej miotle nad górami i lasami. Zapewne ma właśnie wakacje, na które zabrała swą miotłę, a nie teleportację.
Bo latanie na miotle ma zalety dla ducha i dla ciała i nawet nasza czarownica w kaszkiecie przyznać to musiała. Bo lecąc na miotle można z góry podziwiać świat a we włosach długich, splątanych poczuć ciepły wiatr…

Ciemność – rozmowa

– Mamo, zobacz jak ciemno, nic nie widać.
– Tak synku, jestem obok, śpij spokojnie.
– Mamo ale wcale się nie boję. To nie żaden potwór tylko ciemność.
– Nie ma się czego bać syneczku
– Ale dobrze mamo, że jesteś tu ze mną…

Niewidzialny kot – bajka dla Alicji

Bajka napisana dla Alicji S. która przyszła na świat 29 maja 2015 roku o godzinie 17.34 ku wielkiej radości swoich rodziców i całej reszty świata 🙂

Pewnego razu był sobie kot. Nieprawdziwy, wymyślony. Nie szary ani nie brązowy. Nie czarny ani nie biały. Był – coś niesłychanego! – różnokolorowy. Cały w barwne paski. Puchaty i miękki. Kolorowe miał futro i barwną duszę. Wąsy miał zielone a oczy koloru chabrów.
Ktoś wymyślił go kiedyś, pewnie po to, żeby poprawić sobie nastrój. Bo taki kot to niezastąpiony towarzysz. Można przytulić go i pogłaskać, można patrzeć na jego kolorowe futro i marzyć o rzeczach niezwykłych. Można słuchać jak mruczy dziwne melodie i patrzeć jak porusza przy tym zielonymi wąsami.
Świat jednak staje się coraz poważniejszy i smutniejszy. Ktoś, kto wymyślił kota z kolorowym futrem dawno wyrzucił go z głowy. Uznał, że kolorowy kot to jakiś dziecinny wymysł i że czas wydorośleć. Wszyscy bardzo szybko chcieli teraz dorośleć. Jakby w dorosłości mogło być coś atrakcyjnego. Jedno było pewne – nie było w niej kotów z futrem w kolorowe paski.
Odtąd kot wałęsał się samotnie po świecie, niechciany i nie dostrzegany przez nikogo.
Wałęsanie się po pustych uliczkach to codzienność wielu kotów. Zwykła rzecz, całkiem naturalna. Wielokolorowy kot potrafił żyć życiem zwykłego kota. Albo bardzo zbliżonym. Żywił się żółtymi mleczami i białymi kwiatami akacji. Ot, taki przywilej kota, który nie jest prawdziwy. Myszy łapał raczej dla zabicia nudy i w celach towarzyskich. Lubił z nimi rozmawiać, zupełnie jak nie kot.
Trudno jest wybrać sobie sposób życia. Często trzeba pogodzić się, że jest takie a nie inne. Kot pewnie bez trudu byłby w stanie to zaakceptować. Gdyby nie to, co zobaczył któregoś dnia, kiedy podszedł do sklepu, przed którym dobrzy ludzie zostawiali miseczkę mleka dla mieszkających w okolicy kotów. Kiedy więc tam podszedł, żeby łyknąć tego mleka, spojrzał w wystawowe okno. Spojrzał i zastygł. Tego się nie spodziewał. Jego różnokolorowe futro traciło swoje barwy. Koniuszek ogona już zrobił się szary. Szare plamki pojawiły się też gdzieniegdzie na grzbiecie. Był to objaw bardzo zatrważający. Miałoby więc dojść do tego, że przestałby być nieprawdziwym kotem? Miałby stać się prawdziwym, szarym kotem, wałesającym się po ulicach? Nic nie ujmując prawdziwym kotom – chciał zostać sobą! Chciał pozostać nieprawdziwym kotem, puchatym i miłym. Takim, który jest zupełnie niezwykłym towarzyszem i kojarzy się z tym, co niecodzienne i dalekie od szarej codzienności.
Od tego dnia się martwił. Musiał za wszelką cenę w jakiś sposób uratować chociaż to, co pozostało. Resztki barw, chabrowe oczy, wąsy zielone. Tylko jak? Szukanie odpowiedzi na to pytanie nie pozwalało mu zasnąć w nocy.
Najczęściej na najtrudniejsze pytania nie ma odpowiedzi. Ale to nie należało chyba do najtrutniejszych. Bo odpowiedź na nie znalazła się dosyć szybko. Pewna znajoma mysz, która bywała w wielu miejscach, wiele widziała i słyszała wiele, wyszukała odpowiedź, która pasowała do pytania, które nurtowało nieprawdziwego kota. Rzekła więc do niego, z bardzo mądrą miną:
– Możesz uratować swoje barwne futro. Jest na to sposób.
– Jaki??? Mów szybko! – niecierpliwił się kot.
– Łatwy i nie łatwy zarazem – mysz pokiwała głową z zadumą.
– Myszo, nie mam czasu na łamigłówki. Niedługo zrobię się szary i prawdziwy a wtedy… będzie za późno!
– Zgadza się – odpowiedziała mysz – kiedy staniesz się całkiem prawdziwy, będzie już za późno.
– Więc daj mi odpowiedź! – denerwował się kot.
– Proszę bardzo – odpowiedziała mądra mysz – odpowiedź jest taka: wystarczy, że znajdzie się chociaż jedno dziecko, które cię zobaczy.
– To chyba łatwe? – zdziwił się kot i prychnął, jak to czasami robią koty. Mysz zaśmiała się i znowu pokiwała głową.
– Głuptasie! To bardzo trudne. Przecież jesteś nieprawdziwy! To musi być dziecko z wielką wyobraźnią. Takie, które jest w stanie zobaczyć kota z różnokolorowym futrem, oczami w kolorze chabrów i zielonymi wąsami.
– Chyba wszystkie dzieci mają wielką wyobraźnię? – zapytał kot niepewnie.
– Nie byłabym tego taka pewna. Czasy są dziś trudne dla nieprawdziwych kotów – powiedziała mysz robiąc tajemniczą minę – to musiałoby być wyjątkowe dziecko.
Po czym kiwnęła łapką i pobiegła, bo była bardzo zajętą myszą.
Kot siedział jeszcze chwilę i rozmyślał nad jej słowami. W końcu się ocknął i postanowił: trzeba działać.
Od tego czasu całe dnie spędzał w parku lub przechadzał się obok placów zabaw. Zaglądał na szkolne boiska i wskakiwał na parapety przedszkoli. Wszędzie tam było mnóstwo dzieci. Bawiły się pięknymi zabawkami, jeździły na kolorowych rowerkach, rzucały piłkami. Niczym nie różniły się od dzieci na całym świecie. Wyglądały na takie, których wyobraźnia jest nieograniczona, jak to u dzieci. A jednak nieprawdziwy kot pozostawał niezauważony. Zupełnie jakby nie istniał – w żadnej wyobraźni. To było okropne uczucie. Coś niedobrego działo się z wyobraźnią dzieci. Zupełnie jakby miały jej za mało. Za mało, żeby zobaczyć kota z kolorowym futrem, który mógłby być najlepszym towarzyszem zabaw.
Kiedy kot spoglądał mimochodem w szyby sklepowych wystaw, drżał z przerażenia. Kolorów było coraz mniej. Ogon był już niemal cały szary. Szarych plam na grzbiecie było coraz więcej. Los kota zdawał się być przypieczętowany.
Kot prawie już stracił nadzieję. Resztkę jej jednak miał jeszcze. Wędrował po zielonym parku i wypatrywał dziecka, tego jedynego, które ocali go od stania się prawdziwym kotem i uratuje jego barwną duszę.
Któregoś dnia, kiedy jego nadzieja skurczyła się i stała taka malutka, że tliła się ledwo na dnie jego duszy, a na jego futrze zostało już tylko kilka ostatnich kolorowych pasków, nagle usłyszał głos dziecka.
– Mamo, mamo, zobacz jaki piękny kot! Ma kolorowe futro.
– Nie ma tam żadnego kota, kochanie – odpowiedziała mama – i koty nie mają kolorowych futer.
– Ale ten ma – upierał się dziecięcy głos – jest puchaty i miły. Chciałabym zabrać go do domu.
– To biegnij, pobaw się z tym… kolorowym kotem – westchnęła mama – a ja poczekam na tej ławce.
Serce nieprawdziwego kota zabiło szybciej. W jego stronę biegła mała dziewczynka. Mogła mieć pięć lat albo sześć. Kot nie znał się za bardzo na dzieciach. Ale wiedział, że na pewno musiała mieć wielką wyobraźnię. Poza tym miała długie jasne włosy i sukienkę w kolorze, którym w tej właśnie chwili znowu wypełniły się aż po brzegi oczy nieprawdziwego kota – chabrowym.
– Ależ jesteś piękny! Masz tyle barw na futrze, i zielone wąsy! – mówiła mała dziewczynka – czy będziesz bawił się ze mną?
Kot najchętniej podskoczyłby z radości. Ale koty są zbyt dostojne na takie podskakiwanie, nawet kiedy ich serce wypełnia do granic radość i szczęście. Zamruczał więc tylko z zadowolenia.
Dziewczynka przychodziła do parku codziennie. Codziennie bawiła się z różnokolorowym kotem. Kot mruczał dziwne melodie i mrużył chabrowe oczy. A jego futro stawało się każdego dnia coraz bardziej kolorowe, aż w końcu nawet koniuszek jego ogona zabarwił się jak niegdyś.
A któregoś dnia mama dziewczynki zawołała:
– Alicjo, wracamy do domu.
– Ale mamo, chciałabym jeszcze chwilkę pobawić się z moim kotem.
– Ale ten kot jest nieprawdziwy Alicjo, przecież wiesz… – odpowiedziała mama. A po chwili westchnęła tak, jak wzdychają mamy, kiedy godzą się na rzeczy, które nie do końca im odpowiadają, tylko po to, żeby móc zobaczyć radość na dziecięcej buzi – jeśli chcesz możesz zabrać tego swojego kolorowego kota do domu.
Czy mogło być coś jeszcze, co by sprawiło, żeby nieprawdziwy kot istniał bardziej? Jego barwne futro i dusza, i zielone wąsy, były uratowane!
Odtąd żył szczęśliwy w pokoju małej Alicji i był jej najwierniejszym towarzyszem. Wyobraźnia Alicji domalowywała mu codziennie kolejne kolorowe pasy na grzbiecie. W świecie jej wyobraźni spotykał wiele niezwykłych stworzeń, takich jak on nieprawdziwych, barwnych, zabawnych, mądrych, dużych i małych. Któregoś dnia spotkał tam nawet swoją znajomą – mysz, która wiele widziała i słyszała wiele.
– Skąd się tu wzięłaś? -zapytał kot zdumiony.
Mysz uśmiechnęła się tajemniczo i odpowiedziała:
– Mieszkam tu odkąd Alicja skończyła rok. To ona mnie wymyśliła…
Kot otworzył szeroko ze zdumienia swoje chabrowe oczy i poruszył nerwowo swoimi zielonymi wąsami. Nic z tego nie rozumiał ale przecież… wcale nie musiał. Ot, taki przywilej kota, który nie jest prawdziwy.
A ponieważ zawsze lubił towarzystwo myszy, od czasu do czasu siadywał z mądrą myszą i patrzyli razem na chmury, których nikt inny nie zauważał chociaż przecież akurat one były prawdziwe.

Pociąg – rozmowa

– Synku, chyba nie zdążymy na ten pociąg metra.
– Czemu mamo? Bo ten już odjeżdża?
– Tak synku, ale nie martw się, zaraz przyjedzie następny.
– Mamo ale ja czasami lubię spóźniać się na pociąg.
– Lubisz się spóźniać na pociąg? I nie jesteś zmartwiony? Lubisz patrzeć jak odjeżdża?
– Tak mamo, bo wtedy widzę jego koniec, a ja lubię oglądać pociągi z każdej strony…
🙂

Tunel

Pewnego razu był sobie tunel. Długi i ciemny, niezbyt przyjemny, a nawet straszny trochę i prowadził głęboko pod ziemię. Taki tunel pełen tajemnic.
Miał początek lecz nie miał końca, nie docierał tu promień słońca. W tunelu było więc zimno i nic nie było w nim widać.
Tunel skręcał raz w prawo, raz w lewo, bardzo kręty to był tunel. Bardzo łatwo można się w nim zgubić.
Czy da się taki tunel lubić? Lubić się go nie da, ale może fascynować. W takim tunelu wszystko można schować i siebie też. Nie dociera tam deszcz ani śnieg. Jest więc ciemno, zimno lecz sucho. To ważna zaleta. Kryjówka powinna być sucha, woda nie może kapać do ucha.
Kryjówka to rzecz wyboru, ale zgubić się w takim tunelu przez przypadek – to dopiero niefortunny byłby wypadek! W takim tunelu błądziłoby się bez końca. Bez jednego promienia słońca. Można się w nim zgubić nawet na kilka dni i nie ma nikogo – lub jest tylko niewielu – którzy odważyliby się wejść do tunelu i tam szukać.
Tunele są tajemnicze i niezwykłe. Nie ma w nich słońca, ale powietrza jest dość. I nigdy nie wiadomo czy za zakrętem nie czai się Coś.
W takim tunelu może się zgubić nawet pociąg lub autobus – naprawdę spory pojazd.
A jeśli uruchomić wyobraźni wszystkie pokłady to tunel może być zaczarowany. Może prowadzić do niezwykłej komnaty, w której złote źródło bije. Jeśli ktoś z tego źródła się napije będzie wiecznie młody i bogaty. Albo w którymś z zakamarków tunelu znaleźć można mapę – namalowaną na ścianie. I wtedy można sobie zadawać w kółko pytanie, dokąd ta mapa prowadzi. Albo może za którymś tunelu zakrętem znajdują się drzwi niezwykłe, zaklęte, a za nimi skarby niepojęte. Wszystko się może zdarzyć w takim tunelu.
Może być w nim wszystko co tylko potrafi stworzyć wyobraźnia. Rzeczy piękne i straszne zarazem. W zależności od dnia i nastroju. A wejście do niego jest tuż obok, w małym pokoju… pokoju mojego synka. To on go wymyślił i odwiedza codziennie przed snem. Lubi kiedy pociągi się w nim gubią, a potem znajdują. Dzieci lubią dobre zakończenia, ale przedtem musi być trochę strasznie… zanim się zaśnie. Dobrze jest wejść do tunelu chociaż na chwilę żeby potem móc wrócić z niego do ciepłego łóżka, wtulić się w miękką poduszkę, póki jeszcze obok jest mama. A potem śnić o tajemniczym tunelu aż do samego rana.

Psikusy – rozmowa

– Mamo, dziś ten pociąg robi nam psikusy. Spojrzał w górę, żeby ten drugi myślał, że tam ktoś jest, nad jego głową. A kiedy ten drugi tam spojrzał to zobaczył… nikogo!
– Zobaczył nikogo???
– Taaak! A wiesz, co to znaczyło? No, że nikogo tam nie było!

Lalka

Pewnego razu była sobie lalka. Śliczna. Z różową buzią i kręconymi włosami aż do ramion. Oczy miała wielkie i niebieskie, jak to u lalek. W dodatku była pięknie ubrana. W śliczną sukienkę w drobne kwiatki, z maleńkim kołnierzykiem. I sandałki miała śliczne na lalczynych stópkach. Cudo po prostu! Siedziała na półce, w sklepie z zabawkami, i marzyła. Marzyła o chwili, kiedy w drzwiach sklepu pojawi się dziewczynka. Ta jedyna, szczególna, która powie: “Mamo, jaka piękna lalka! Proszę, kup mi tę lalkę, chcę zabrać ją do domu!” Na samą myśl o tym lalce drżało jej lalczyne serduszko. I kiedy tylko nad drzwiami sklepu dzwonił srebrzyście mały dzwoneczek, oznajmiający przybycie klienta, lalka podskakiwała leciutko na półce i wypatrywała…
Do sklepu przychodziło wiele dziewczynek. Małe i trochę większe. Wiele z nich patrzyło na lalkę. Niektóre trochę dłużej. I za każdym razem kiedy sprzedawca zbliżał się do półki, lalce serduszko biło jakby szybciej i aż chciała pisnąć z emocji. Ale wtedy… sprzedawca sięgał po skakankę, rowerek lub piłkę. Najczęściej jednak po piłkę. Piłki były piękne, kolorowe, duże i małe. I znikały tak szybko, że sprzedawca musiał ciągle domawiać kolejne. Wyglądało na to, że i chłopcy i dziewczynki chcieli bawić się tylko piłkami.
Mijały dni i tygodnie i coraz więcej piłek pojawiało się w sklepie. I coraz więcej piłek opuszczało go triumfalnie w ramionach uszczęśliwionych dziewczynek i chłopców. A lalka… siedziała na swojej półce i niewidzialne łzy kręciły jej się w oczach.
Żadna z dziewczynek nie chciała kupić lalki.
Można siedzieć i płakać nad swoim losem. Można też spróbować coś zrobić zamiast kurzyć się na sklepowej półce. Lalka postanowiła, że nie będzie siedzieć bezczynnie. Wytarła niewidzialne łzy i nocą, kiedy sklep był pusty, zeskoczyła ze swojej półki i podeszła… do półki z piłkami. Chciała się przekonać, co takiego jest w tych piłkach, że dzieci tak je kochają. Obejrzała wszystkie. Były piękne, wspaniałe. Kolorowe i błyszczące. Można było je podrzucać albo odbijać o podłogę albo kopnąć do małej bramki, która stała w rogu sklepu. Co za zabawa! Lalka bawiła się wspaniale. Gdyby była dziewczynką chciałaby mieć piłkę! Całą noc grała w nogę z małymi piłkarzykami, którzy mieszkali na półce obok. I żałowała tylko, że ma na sobie tę piękną sukienkę. Sukienki są bardzo niewygodne i kompletnie nie nadają się do gry w piłkę.
Kiedy rano sprzedawca wszedł do sklepu zdziwił się bardzo. Lalka siedziała na półce pomiędzy piłkami, sukienkę miała wygniecioną, a jej loki były w zupełnym nieładzie. Sprzedawca pokiwał głową i powiedział głośno: “Już wiem co zrobię”. I zaniósł lalkę na zaplecze.
Teraz lalka siedziała na ciemnej półce zaplecza. Obok leżały uszkodzone zabawki, które zwrócono w ramach reklamacji. Serce lalki było pełne strachu. Jej marzenia odpłynęły. Nigdy już nie trafi do żadnej dziewczynki. Sprzedawca odeśle ją pewnie do producenta i tak zakończy się jej historia. Wycierała rękawem niewidzialne łzy i wpatrywała się w ciemność.
Kiedy minął długi dzień, a potem noc, nagle drzwi do zaplecza otworzyły się. Wszedł sprzedawca i podszedł do lalki. Nim się zorientowała została postawiona na drewnianym stole, jej pognieciona sukienka wylądowała w pudełku, a w jej miejsce pojawił się śliczny biały t-shirt i piękne zielone krótkie spodenki. Na lalczynych stópkach znalazły się śliczne maleńkie czerwone tenisówki. Sprzedawca bardzo starannie uczesał brązowe loki lalki w wesoły kucyk. Przetarł ściereczką jej smutną buzię i powiedział : “Głowa do góry! Nie można się poddawać. Nigdy!” I zaniósł lalkę z powrotem na sklepową półkę. A kiedy lalka stała już w nowym pięknym ubranku na swojej półce sprzedawca jakby sobie o czymś przypomniał. Podszedł do sklepowej lady, a potem wrócił do lalki i położył obok niej… małą kolorową piłeczkę. Lalka czuła się tak, jakby nigdy nie była tamtą lalką w sukience w kwiatki. Czuła się pewna siebie i silna. Nie bała się już przyszłości. W końcu wszystko jeszcze jest możliwe. I niewidzialne łzy zniknęły na zawsze.
A kiedy zadzwonił srebrzyście dzwoneczek serce lalki znowu podskoczyło, jak dawniej.
W drzwiach stanęła dziewczynka. Nie mała, ale też nie całkiem duża. Dziewczynka rozejrzała się po sklepie. Zatrzymała spojrzenie na kolorowych piłkach, a potem powoli spojrzała na półkę. I wtedy stało się coś, co przecież mogło się nigdy nie wydarzyć – nagle lalka usłyszała słowa, które docierały do jej lalczynych uszek jak przez mgłę: ” Mamo! Jaka piękna lalka! I jaką ma śliczną małą piłeczkę. Proszę, kup mi tę lalkę! Chciałabym zabrać ją do domu! Kup mi proszę tę lalkę i jeszcze… dużą kolorową piłkę”. Lalce zakręciło się w głowie ze szczęścia – dziewczynka przycisnęła ją mocno do swojego serca, wychodząc ze sklepu, małą lalczyną piłeczkę włożyła do kieszeni, a pod pachą dźwigała dużą kolorową piłkę. A sprzedawca uśmiechał się i mruczał pod nosem :”A nie mówiłem? Nie można się poddawać. Nigdy!”