Monthly Archives: November 2017

Magiczny kapelusz

Pewnego razu, daleko stąd, dawno temu… żył sobie bardzo ubogi człowiek. Nie miał prawie nic. Coś tam jednak miał. Miał dwa buty, spodnie i koszulę, szary ciepły płaszcz i brązowy kapelusz. I to właściwie było wszystko.
Człowiek ten niewiele jadł- tyle tylko ile potrzeba aby przeżyć. A to jest naprawdę niewiele. Niewiele pił. Tyle tylko ile potrzeba, żeby nie czuć pragnienia. Niewiele spał. Tyle tylko ile potrzeba, żeby nabrać sił przed kolejnym dniem.

Do życia naprawdę nie potrzeba wiele. Zastanówcie się. Żołądek pełen, nie czuć pragnienia ani chłodu. Jeśli do tego nic nie boli – wystarczy. Resztę można dostać od życia za darmo. Spacer po parku – nic nie kosztuje. Siedzenie na ławce w słońcu lub w cieniu – też nic. Wyobrażacie sobie??? Nikt z nas nie musi za to płacić! Płatki śniegu na języku- za darmo! Zapach kwiatów- całkiem gratis… Rozmowa z przyjacielem-bez opłat. Piękne chwile z pięknymi ludźmi- wartość bezcenna i… całkowicie darmowa. Jeśli tylko się chce i umie tak żyć.

Dlatego właśnie ten biedny człowiek wcale nie czuł się biedny. A w dodatku wcale na biednego nie wyglądał. Jego ubrania zawsze były czyste i leżały na nim dobrze. A jego twarz była pogodna.
Często spacerował ulicami i zaglądał w witryny sklepów.  Było tam mnóstwo pięknych rzeczy i można było na nie patrzeć- zupełnie za darmo!
Brak chęci posiadania tych rzeczy uważał za wielki dar, który otrzymał od losu. To taki rodzaj wolności, bezcennej.

Ten człowiek miał jeszcze jeden wielki dar. Potrafił opowiadać niesamowite historie. Pełne niezwykłych stworzeń, elfów, wróżek. Potworów i gadających roślin.
Pełne dalekich krajów i szalonych przygód. Tak jakby w jego głowie, pod brązowym kapeluszem mieszkały wszystkie te niesamowite stworzenia i codziennie przeżywały nowe przygody. Jakby płynęły pod nim rzeki i wyrastały góry. Jakby toczyło się tam życie pełne magii i czarów.
Pewien mały chłopiec codziennie przybiegał do parku, żeby posłuchać tych opowieści. Słuchał i słuchał. A potem śniły mu się one w nocy.  I chciał do nich wracać wciąż i wciąż.

Brązowy kapelusz był dla człowieka najcenniejszą z niewielu posiadanych rzeczy. Piękny, czekoladowo-brązowy. Z czarną karbowaną tasiemką wokół. Magiczny? Wyglądał na zupełnie nowy. Nosił go zawsze na głowie a głowę nosił wysoko. Co nie oznaczało, że czuł się lepszy od innych. Ale to, że nie czuł się od innych gorszy.
Kiedy ktoś spotykał tego człowieka w jego szarym płaszczu i czekoladowym kapeluszu nie mógł odgadnąć, że to jakiś biedny człowiek. Dopiero po dłuższej obserwacji mógł dostrzec, że ma na sobie jedyne ubranie jakie posiada. Spodnie, koszulę i dwa buty.
Szary ciepły płaszcz i kapelusz, który wyglądał zupełnie jak nowy.

Ponieważ człowiek nigdy nie rozstawał się ze swoim kapeluszem, po okolicy zaczęła krążyć plotka, że w kapeluszu zaszyty jest skarb. Drogocenny kamień lub coś w tym stylu. No bo jeśli ktoś jest taki zawsze zadowolony mimo bardzo skromnego życia to przecież nie może być prawdą, że jest biedny. Kto by uwierzył, że można cieszyć się słońcem, deszczem albo brakiem chęci posiadania czegokolwiek? Kto by uwierzył, że wolnością jest nic nie posiadać i cieszyć się chwilą? No?! Nikt by w to nie uwierzył!

Różne typki spod ciemnej gwiazdy zaczęły interesować się człowiekiem w brązowym kapeluszu. Niektórzy próbowali go nastraszyć i zmusić, żeby oddał kapelusz. Inni udawali przyjaciół i próbowali zdobyć go podstępem. Ale człowiek pilnował kapelusza jak pilnuje się najcenniejszego skarbu. Czym tylko podsycał pragnienia rzezimieszków.

W końcu komuś się udało! Kapelusz zniknął – nie wiadomo kiedy i gdzie.
Biedny człowiek posmutniał. Nadal spacerował ulicami i zaglądał w witryny sklepów. Nadal siadał na ławkach w parku. Ale czegoś brakowało.
Zgarbił się jakoś. Zmienił wyraz twarzy. Smutny był i przygnębiony. Jakby bez kapelusza był trochę innym człowiekiem. A w dodatku zupełnie przestał opowiadać swoje niezwykłe historie. Jakby opuściła go cała pogoda ducha i wyobraźnia.

Tymczasem złodziej zawiódł się bardzo. W kapeluszu nie było żadnego skarbu. Ani drogocennych kamieni ani pieniędzy zaszytych pod czarną karbowaną wstążką. Nic kompletnie! Ze złością kopnął więc kapelusz a potem wyrzucił.

Kapelusz toczył się pustą alejką w parku.
I tak wpadł w ręce małego chłopca, który podniósł go, otrzepał z piasku i zaniósł biednemu człowiekowi.
– Proszę- powiedział chłopiec- twój kapelusz.
Biedny człowiek rozpromienił się na widok kapelusza. Oglądał go ze wszystkich stron jakby jeszcze nie był pewien czy to na pewno ten.
– To mój kapelusz- powiedział w końcu – z całą pewnością.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Założył kapelusz na głowę i poprawił. Wyprostował się i znowu wyglądał jak dawniej.
– Dlaczego ten kapelusz jest taki ważny dla ciebie? – zapytał mały chłopiec – przecież to … tylko kapelusz.
Zupełnie zwyczajny.
– Nie jest zwyczajny – człowiek uśmiechnął się tajemniczo – jest absolutnie nadzwyczajny!
– A co w nim takiego nadzwyczajnego? – dopytywał chłopiec.
– Nikomu nie powiesz? – zapytał człowiek rozglądając się – ten kapelusz to mój największy skarb. Dzięki niemu jestem tym kim jestem.  A to coś najcenniejszego na świecie.
– Ale przecież jesteś tylko biednym człowiekiem – powiedział chłopiec niepewnie.
– Nie jestem biedny- uśmiechnął się człowiek – nie mam tylko pieniędzy. Mam za to coś dużo bardziej wartościowego…
Biedny człowiek zdjął kapelusz z głowy i odwrócił dnem do góry. A potem zachęcił chłopca żeby zajrzał do środka.
Czegoś takiego chłopiec nie widział nigdy dotąd! Kapelusz w środku wyglądał jak kolorowa mapa. Różniła się jednak od zwykłych map. Góry na tej mapie były wysokie, z poszarpanymi grzbietami. W rzekach płynęła woda- zimna i rześka. A w wodzie pływały ryby. I ryby te były różnokolorowe. Ich łuski błyszczały w słońcu jakby były ze szlachetnych metali i drogocennych kamieni.
Na mapie w niezwykłym kapeluszu były też wsie i miasteczka. Zaludnione przez niezwykłe stworzenia. Niebieskie, zielone i seledynowe. Z długimi rękami i nogami. W lasach, które rozciągały się pomiędzy miasteczkami i wsiami żyły prawdziwe wróżki i elfy. A lasy były zielone i pachniały żywicą. Wszystko to było niezwykłe i zupełnie nieprawdopodobne.

Człowiek w brązowym kapeluszu wędrował codziennie ulicami.  Siadywał w parkach i cieszył się słońcem. Cieszył się też deszczem i śniegiem. A kiedy tylko ktoś chciał słuchać opowiadał niezwykłe historie. Takie, które potem śnią się po nocach. Do których tęskni się i chce wracać wciąż i wciąż.
A pewien mały chłopiec nigdy nie miał dosyć tych opowieści. I zawsze przybiegał, żeby ich posłuchać. I słuchał ich z zapartym tchem.

Niestety mali chłopcy zazwyczaj nie umieją utrzymać języka za zębami. I nie ma to wcale związku z ich wolą, która zawsze jest dobra. Po prostu czasami fajnie jest podzielić się z kimś tajemnicą.
Wieść o niezwykłym kapeluszu rozeszła się więc po okolicznych uliczkach i zaułkach.
– Taki kapelusz to skarb – złodzieje z okolicy znowu uwzięli się na biednego człowieka.
I wkrótce czekoladowo- brązowy kapelusz znowu zniknął.

Biedny człowiek znowu zgarbił się i posmutniał. Tak niewiele miał. Jak można okradać kogoś kto nie ma praktycznie nic? Tak jakby takiemu komuś było wszystko jedno!
– To moja wina- powiedział mały chłopiec- nie dotrzymałem tajemnicy.
– Nie martw się- powiedział człowiek- na nic nie przyda im się mój kapelusz.
– Ale to co w nim jest …- zaczął chłopiec.
– Nigdy tego nie znajdą- uśmiechnął się człowiek.

Złodzieje obejrzeli kapelusz ze wszystkich stron. Zajrzeli pod każdą niteczkę. I pod karbowaną tasiemkę. Ale nie znaleźli w nim nic. Nic kompletnie! W środku była tylko szara podszewka. Ze złością kopnęli więc kapelusz a potem wyrzucili.

Kapelusz toczył się pustą alejką w parku.
I w końcu wpadł w ręce małego chłopca, który podniósł go i otrzepał z piasku. A potem odniósł biednemu człowiekowi.
– W tym kapeluszu nic nie ma! – powiedział z żalem chłopiec – jest tylko szara podszewka. Nic więcej.
– Może i tak- człowiek uśmiechnął się i włożył kapelusz na głowę – może nie ma w nim nic. A może trzeba umieć dostrzec niezwykłe rzeczy w rzeczach zupełnie zwyczajnych.
– Nie słucham już cię! To tylko zwyczajny kapelusz – chłopiec aż popłakał się ze złości.
Człowiek uśmiechnął się łagodnie.
– Nie jest zwyczajny – powiedział- jest absolutnie nadzwyczajny! Dzięki niemu jestem tym kim jestem. A to coś najcenniejszego na  świecie.

A potem biedny człowiek odszedł i więcej już nikt go nie spotkał w tej okolicy. Nikt też nie potrafił powiedzieć co się z nim stało. Mawiano, że był dziwakiem, który był bardzo przywiązany do swojego kapelusza. Bo podobno był to kapelusz po jego ojcu, który był dla niego kimś bardzo ważnym. Takie tam sentymentalne bzdury.
Mawiano też, że kapelusz był magiczny. Ale w to nikt nie wierzył. No bo kto by uwierzył w coś takiego? No? Nikt by nie uwierzył! Tak jak nikt nie wierzył, że można cieszyć się słońcem, deszczem albo brakiem chęci posiadania czegokolwiek. Albo, że wolnością jest nic nie posiadać i cieszyć się chwilą.
Tylko jeden mały chłopiec wierzył. I będzie wierzył zawsze, nawet kiedy będzie już bardzo dorosły. A potem całkiem już stary. I może nawet wtedy też będzie miał taki kapelusz? I będzie do niego tak samo przywiązany. Bo ten kapelusz będzie mu zawsze przypominał o tym kim jest. I dlaczego jest tym kim jest. I że to, kim się jest to coś najcenniejszego na całym  świecie.

 

Kalosze

Biedronka zgubiła kalosze. Nie wiadomo, gdzie dokładnie, ale to było tego dnia. Tego dnia, kiedy tak strasznie padało. Wszędzie zrobiły się wielkie kałuże. Niektóre były jak jeziora. Zresztą Konik Polny wodował na jednej z nich swoją łódkę z liścia. Jemu nie przeszkadzał deszcz i kałuże. Myślał tylko o zabawie. Taaak… Konik Polny lubił się bawić. A Biedronka wiecznie się czymś zamartwiała. I teraz te kalosze…
– Ale ty się tym nie przejmuj – powiedział nagle szmaragdowy Żuk – to nie jest twoje zmartwienie.
– Wiem, wiem – smętnie stwierdził mały Robaczek Świętojański – nie zamierzam się przejmować. Ale nie lubię, kiedy coś idzie nie tak.
– Nie tak – czyli nie jak? – zainteresował się szmaragdowy Żuk.
– Chyba wszyscy powinni żyć jakoś w zgodzie, obok siebie, w symbiozie czy jakoś tak…
– Naiwniak! – westchnął głośno Żuk – kto z kim w zgodzie??? Przecież oni nie wybrali sobie tego miejsca do życia. I na pewno nie obok siebie! Tak się samo ułożyło. I teraz muszą to znosić.
– Ale skoro już – to nie byłoby lepiej i łatwiej razem??? – westchnął cicho Robaczek Świętojański.

Ważka przeleciała obok lekko szemrząc skrzydełkami. Elegancka, jak zwykle. Niedostępna, jak zwykle.
Szmaragdowy Żuk i Robaczek Świętojański podążyli za nią wzrokiem.
– Ona niczym się nie przejmuje, tylko sobą – szmaragdowy Żuk wskazał na Ważkę – i wiesz co? Ma rację!!!
Ważka przysiadła na łodyżce i rozglądała się leniwie.
Modelka i elegantka. Ziewnęła i poruszyła lekko skrzydełkami. Absolutnie nie interesowały ją kalosze, które zgubiła Biedronka. Zresztą kalosze nie są modne w tym sezonie.
Konik Polny kołysał się na swojej łódce z liścia i pogwizdywał cicho. Podparł się wygodnie i patrzył na chmury. Będzie jeszcze padać czy przestanie wreszcie?
–  Na czym polega sens życia?- zapytał nagle mały Robaczek Świętojański.
Szmaragdowy Żuk pokręcił głową z dezaprobatą:
– Może na tym, żeby nie zadawać takich pytań?- odparł krótko i zdjął z półki książkę.

Z tymi kaloszami to było tak:
Od rana padał straszny deszcz. Naprawdę straszny, bo zrobiło się ciemno i nieprzyjemnie. Zielona łąka zamieniła się w ciemne zielono – brązowe bagienko. W taką pogodę większość stworzeń na świecie nie ma humoru. I złości się o byle co.
Biedronka szła szybko, skulona pod czerwonym parasolem. Parasol wyginał się na wszystkie strony. Ściskała mocno zagiętą rączkę, ale deszcz wdzierał się pod parasol ze wszystkich stron. Biedronka szła więc przed siebie chociaż właściwie nic nie widziała. Z naprzeciwka biegł błyszczący Skorek. Spieszył się do pracy chociaż wiedział, że w taką pogodę to i tak niewiele się zrobi… Nie zauważył Biedronki i wpadł na nią z impetem.  Biedronka wypuściła z rąk czerwony parasol, który jakby tylko na to czekał i odleciał, hen nad łąkę… daleko! Skorek zamiast przeprosić Biedronkę zdenerwował się na nią i krzyczał coś, co i tak wiatr uniósł ze sobą. I może lepiej. A na koniec tupnął nogą i nachylił się nad biedną Biedronką tak, że ta cofnęła się i pac – upadła w kałużę! A kiedy wstała nie miała już na sobie kaloszy. Skorka też już nie było. Pognał dalej przed siebie.
Ślimak drzemał pod liściem i tylko raz łypnął okiem w tamtą stronę. Zmoknięta Biedronka bez kaloszy poczłapała przed siebie.  Już bez parasola. Z miną zrezygnowaną.
Podobno Pająk widział te kalosze. Pływały w kałuży, kołysząc się lekko. Ale Pająk nigdy nie interesował się niczym. Był totalnym luzakiem, którego dewizą było: martw się o siebie.
A Ważka nigdy nie przepadała za Biedronką. Nudna, wiecznie zafrasowana i zawsze źle ubrana Biedronka! Te jej grochy! Ohydne brrr…
Kogo obchodzi czyjeś nieszczęście? Małe czy duże? Byle tylko nie było zbyt blisko. No i co to za nieszczęście – zgubić kalosze?! Phi!

A co…? Że niby to wcale nie o te kalosze chodzi? A o co???

– Wiesz…- Robaczek Świętojański zaczął powoli – tutaj każdy żyje tylko dla siebie.
– A niby dla kogo mają żyć? – szmaragdowy Żuk podniósł oczy znad opasłej książki.
– Żyć tylko dla siebie to takie… puste? – Robaczek Świętojański głośno rozmyślał.
– Tak – odparł szmaragdowy Żuk – i ty też tak żyj.
– Ale tak nie można! – Robaczek Świętojański uniósł się nagle – nie można myśleć tylko o sobie! W ten sposób wyginiemy! Nikt nie da rady w życiu sam! Nikt!
– To chyba już nieaktualne – westchnął Żuk – inne czasy. Dziś każdy jest samowystarczalny.

– Ratunku! Ratunku! – wołanie Konika Polnego obudziłoby umarłego – Pomocy!
Łódka z liścia przewróciła się dnem do góry, a Konik Polny wpadł po uszy do wody. Beztroski wyraz jego twarzy zniknął na chwilę. Lubił się bawić, a ta łódka to była kolejna zabawka. Do niczego niepotrzebna. Fanaberia. I teraz mu pomagać? A czy nie jest sam sobie winien?
A czy on – ten lekkoduch – pomógłby, gdyby ktoś wołał o pomoc? Czy pomógł Biedronce kiedy zgubiła kalosze?
A jakie to ma znaczenie?

– Lecę! – Robaczek Świętojański ruszył na pomoc – Pomóżcie! – krzyknął jeszcze. Gdzieś w powietrze.
Naprężał jak mógł wątłe mięśnie. Ale Konik Polny ważył trochę. Zawsze lubił słodycze i nigdy ich sobie nie odmawiał.
– Nie dam rady sam – Robaczek dwoił się i troił.
Ślimak łypnął okiem spod swojego liścia. A potem ruszył powoli w stronę kałuży. Zjawił się też błyszczący Skorek – nie wiadomo skąd – i elegancka Ważka. I Biedronka – też się zjawiła, z czerwonym ręcznikiem.

Wkrótce Konik Polny został wyciągnięty z wody. A jego łódka postawiona masztem do góry. Konik Polny wycierał głowę czerwonym ręcznikiem Biedronki i uśmiechał się trochę głupio.

– A widzisz?- Robaczek Świętojański pociągnął szmaragdowego Żuka za rękaw – nikt nie jest samowystarczalny.
– Mhm – szmaragdowy Żuk spojrzał znad okularów w stronę kałuży – niektórzy nie są.
– I kalosze Biedronki się znalazły! Skorek je znalazł!
– Świetnie – uśmiechnął się szmaragdowy Żuk.
– I w tym jest sens. O! Sens życia. Z innymi i dla innych.
– Czy dasz mi w końcu poczytać?- zapytał zniecierpliwiony Żuk – cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło, ale teraz już chciałbym wrócić do mojej książki.
– A o czym ta książka?- Robaczek Świętojański zajrzał przez ramię szmaragdowego Żuka.
– O sensie życia – mruknął Żuk – ale ty jesteś na nią jeszcze stanowczo za młody!

Szmaragdowy Żuk jest mądry i dobry. Tylko czasami nieco szorstki. Robaczek Świętojański przestał paplać. Patrzył jak Konik Polny przewozi na swojej łódce z liścia dzieci pani Biedronki, a Ważka na łodyżce dyskutuje ze Skorkiem. Deszcz nie padał i może dlatego humor poprawił się wszystkim. A kiedy ma się dobry nastrój, to i życie wydaje się mieć jakiś głębszy sens. I łatwiej żyje się z innymi. Aż do następnego deszczu…?