Owieczki

Pewnego razu było sobie stado owieczek. Owieczki były białe, puchate, pokryte grubą wełenką. Na szyjach zawieszone miały małe dzwoneczki, które dźwięczały srebrzyście w całej dolinie. Owieczki gryzły zieloną trawę i spokojnie upływały im dni na ich łące. Aż któregoś dnia przyszła na świat mała owieczka. Małe owieczki co jakiś czas przychodziły na świat i nie było w tym nic dziwnego. Ale ta od początku była inna. Ciągle wychodziła poza ogrodzenie. Trzeba było zaganiać ją spowrotem, żeby się nie zgubiła. Nie chciała jeść trawy, wolała zjadać główki kwiatów, tych najbardziej kolorowych. A jej dzwoneczek nie dzwonił tak jak inne, tylko wygrywał różne wesołe melodie. Owieczki lubiły ją ale obawiały się kłopotów.
Któregoś razu mała owieczka stała na łące i patrzyła na chmury.
– Czyż nie są podobne do nas? – zapytała głośno. A potem rozmarzyła się – A gdybyśmy my mogły tak chociaż raz opuścić tę łąkę i popłynąć po błękitnym niebie. Czy to nie byłoby wspaniałe?
Jednak pozostałe owce popatrzyły na nią ze zgrozą. Ich życie było uporządkowane, od rana do wieczora. Trawy rosło pod dostatkiem pod ich nogami, deszcz je chłodził a słońce ogrzewało. Nigdy nie interesowały się nawet tym, co znajduje się za ogrodzeniem.
Jednak kiedy mała owieczka nadal rozmarzona wpatrywała się w chmury, nagle pozostałe owce, jedna po drugiej, zaczęły podnosić głowy i patrzeć w górę…. Wkrótce całe stadko zamiast przykładnie gryźć trawę wpatrywało się tęsknie w białe chmury, płynące po niebie, podobne do nich samych. I wtedy stało się coś co zdarza się tylko w bajkach – nagle z nieba, prosto na głowy owieczek, posypał się biały pył. Owieczki sądziły, że to śnieg i było to dosyć dziwne, bo był środek lata. Ale to nie był śnieg. To dobry czarodziej postanowił zrobić im niespodziankę. I po chwili jedna po drugiej, jak za dotknięciem różdżki, pstryk: zaczęły zamieniać się w białe chmurki i unosić powoli do góry. Teraz wszystkie owieczki płynęły po niebie, bielutkie, puchate. A całe niebo rozdzwoniło się srebrzyście od dzwoneczków, które miały na szyjach. A jeden dzwoneczek wygrywał wesołe melodie.
Owieczki czuły się lekkie i szczęśliwe. A to było nowe uczucie, bo dotąd skupiały się tylko na jedzeniu, piciu, spaniu i na tym, żeby nie było im zbyt ciepło lub za zimno. Uczucie szczęścia było całkiem nowym doświadczeniem i owieczki czuły, że nawet jeśli za chwilę czar pryśnie, to w nich pozostanie coś na zawsze.
Nic nie może trwać wiecznie, nawet w bajkach. A tym bardziej czary. Po jakimś więc czasie owieczki, jedna po drugiej, zaczęły opadać spowrotem na łąkę. Czar prysł. W końcu wszystkie znowu gryzły zieloną trawę i wszystko wróciło do normy.
Mała owieczka z czasem dorosła. Przestała wychodzić za ogrodzenie i zjadać główki kwiatów. A jej dzwoneczek dzwonił srebrzyście jak dzwoneczki pozostałych owieczek. Życie znowu było uporządkowane od rana do wieczora. Stado owieczek wyglądało jak zupełnie zwyczajne stado owieczek na zielonej łące. I tylko od czasu do czasu któraś z owiec zatrzymywała się na chwilę i jakby pod wpływem tej chwili podnosiła głowę wysoko i patrzyła w górę. Zastygała wpatrzona w chmury jakby czas zatrzymywał się nagle. A potem uśmiechała się wesoło pod nosem i spokojnie wracała do gryzienia trawy.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *