Miasteñko

Pewnego razu było sobie małe miasteńko. Nie miasteczko, bo miasteczka nie są jeszcze takie małe. Miasteńko było maciupeńkie i mieściło się w jednej małej dłoni. Dłoni małego chłopca.
Myślicie, że w takim małym miasteńku to pewnie niewiele jest uliczek, domków, drzewek…? Ale jest ich tam akurat tyle, ile trzeba, żeby miasteńko mogło być miasteńkiem.

W miasteńku mieszkali maleńcy ludzie i jeździli maleńkimi autkami. Nad miasteńkiem świeciło maleńkie słoneczko a czasami padał drobniutki deszczyk. Bywało nawet, że sypały maciupkie płatki śniegu. I wtedy na uliczkach i w parkach robiły się malutkie zaspy. Chociaż dla mieszkańców miasteńka wcale nie były takie malutkie. I tak samo złościł ich deszcz i zasypane śniegiem ulice. I tak samo lubili śnieżny puch i promienie słońca. Wszystko zupełnie jak w normalnym mieście, tylko na miarę miasteńka.

Dzień budził się w miasteńku o świcie. Malutcy mieszkańcy śpieszyli do swojej malutkiej pracy i zajmowali się swoimi drobnymi sprawami. Dbali o swoje malutkie rodzinki i spotykali się na małą kawkę ze swoimi maciupkimi przyjaciółmi. W malutkich i przytulnych kawiarenkach. Ich życia były wiele razy mniejsze od małej dłoni małego chłopca.
Ich maleńkie autka warczały małymi silniczkami ale było to warczenie sto razy bardziej ciche niż brzęczenie muchy.

Czy to oznacza, że ich życie i życie miasteńka były bez znaczenia? Oczywiście, że nie. Z perspektywy maciupkich mieszkańców miasteńka ich codzienne problemy wcale nie były takie malutkie. Były całkiem spore, niektóre nawet wydawały się dużo większe od samego miasteńka. To zresztą akurat jest stała cecha wszystkich problemów na całym świecie. Zawsze wydają się ludziom dużo większe od nich samych.
Dopóki nie okaże się, że większość z nich wcale nie jest taka duża.

Po ulicach miasteńka chodziły malutkie kotki i malutkie pieski. Na drzewach mieszkały malutkie ptaszki. I wiecie co jeszcze? Były tam też maciupkie myszki, które mieszkały w piwnicach małych domków! Tak maciupkie, że gdyby któraś z nich chciała ugryźć w dłoń chłopca, to w ogóle, ani trochę by tego nie poczuł!

W miasteńku życie codziennie toczyło się jak w każdym innym miejscu na świecie. Rano można było dostać świeże bułeczki w sklepiku za rogiem. Z perspektywy dłoni małego chłopca były jak ledwo widoczne albo po prostu niewidzialne okruszki. Można było iść na spacerek piękną lipową alejką. Która z perspektywy dłoni małego chłopca była cienką niteczką. I cieszyć się promieniami złotego słoneczka, które dla mieszkańców miasteńka było tak samo odległe jak dla każdego mieszkańca Ziemi. A wieczorem nad miasteńkiem wschodził srebrny mały księżyc, jak błyszczący medalik na cieniutkim łańcuszku. Kiedy dłoń małego chłopca zamykała się w nocy, w miasteńku robiło się całkiem ciemno. I tylko gdzieniegdzie w maleńkich okienkach malutkich domków dostrzec można było ciepłe światełko maluteńkiej lampeczki.

To, że miasteńko było miasteńkiem, jego ulice uliczkami a domy domkami, wcale nie oznacza, że były mniej znaczące niż wszystko inne na świecie.
Wyobraźcie sobie, że miasto, w którym żyjecie, ktoś właśnie ogląda przez lunetę z baaardzooo wysoka. Wiecie co widzi? No właśnie… Z pewnej perspektywy my też jesteśmy mieszkańcami miasteńka. W naszych małych autkach i malutkich domkach. Z naszymi wielkimi – małymi problemami. Albo nawet… w ogóle nas nie ma.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *