Śnieg spadł w nocy przykrywając wszystko grubą pierzyną. Zrobiło się biało i miękko. I trochę zimno.
W pewnym momencie gałęzie krzewu rosnącego nieopodal poruszyły się jakby ktoś chciał strząsnąć z nich czapeczki śniegu. Ktoś tam był, ale był na tyle malutki, że nie można go było dostrzec. Mógł też zresztą być po prostu niewidzialny.
Nina i Kajtek wpatrywali się uporczywie w krzew. Byli dziećmi i postrzegali świat jako wielką księgę niezgłębionych tajemnic. Świat widziany z okna ich pokoju wydawał się jeszcze bardziej tajemniczy.
– Mówię ci: tam mieszka wiewiórka. Całkiem malutka. Teraz pewnie jej zimno i nic nie widzi przez ten śnieg.
Kajtek był nieco starszy od swojej siostry. I choć zawsze był gotów wysłuchać jej opinii nie zawsze się z nią zgadzał.
– Ninko, nie sądzę, żeby wiewiórka mogła mieszkać na takim niskim krzewie. Wydaje mi się, że to może być raczej mysz.
– Mysz – pisnęła Ninka – mała myszka! To byłoby wspaniale. Może pójdziemy ją nakarmić?
– Ale przecież nie wiemy czy to na pewno mysz. Ani co lubi jeść.
– Oj! Chodź Kajtku, podkradniemy się bliziutko i zostawimy kawałek chleba. Wszyscy lubią chleb…
*
Stół był zastawiony jak zwykle po brzegi. Tak, jakby zaproszono tłum wygłodniałych ludzi. Wszyscy kręcili się nerwowo. Nina stała przy oknie i patrzyła w dal. Była już wystarczająco dorosła, żeby wiedzieć, że żaden cud nie zdarzy się tego wieczoru ani żadnego innego. Kajetan wpadł jak zwykle na ostatnią chwilę, pewnie znowu do późna pracował. Pomachał do siostry z drugiego końca pokoju.
*
Dwójka dzieci stała przy krzewie bojąc się poruszyć.
– Nie przestraszmy jej – szepnęła Ninka – gdzie położymy chleb?
– Gałąź się nie porusza, może nikogo tam nie ma?
– Jest na pewno, tylko się boi. Kajtek – nie dotykaj tej gałązki, bo TO ucieknie !
– Połóżmy chleb tutaj, pod krzewem, ale tak żeby nie zauważyli go ludzie, którzy tędy przechodzą. Przyjdziemy za godzinkę i sprawdzimy czy zniknął.
*
Rozmowy przy stole bywają nużące. Milczenie nie jest akceptowane. Należy dyskutować chociażby się nie miało zdania. Nina ze smakiem zjadła kawałek szynki i próbuje podtrzymywać rozmowę z sąsiadem po lewej.
Kajetan usiadł gdzieś dalej i dyskutuje z wujkiem Wiktorem. Wieczór jest nawet miły ale zwyczajny.
*
Po obiedzie Kajtek i Ninka wybiegli na dwór naciągając na uszy wełniane czapki.
Było mroźno i przyjemnie i sypał śnieg. Od razu pobiegli do krzewu, pod którym zostawili kawałek chleba.
– Nie ma go, nie ma! – piszczała Ninka – zabrał.
– Dlaczego zabrał – zapytał Kajtek – jeśli to mysz albo nawet wiewiórka to raczej zabrała.
– A może Krasnoludek…? – Ninka spojrzała porozumiewawczo na brata. Wiedziała, że nie lubi kiedy jest dziecinna.
*
Nina wstała od stołu i podeszła do okna. Kajetan ciągle był zajęty rozmową i jedzeniem. Porozmawiałaby z nim chętnie, oboje mają teraz tak mało czasu dla siebie. Właściwie w ogóle. Każdy ma swoje życie i swoje problemy.
Nawet sobie o nich nie opowiadają, bo zresztą nie ma kiedy. I czy zrozumieli by się jak dawniej?
Nagle poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Kajetan stał tuż przy niej.
– Cześć siostro – uśmiechnął się jej starszy brat po czym wskazał ręką za okno – popatrz, widzisz?
Przy niewielkim krzewie stała dwójka dzieci. Miały może po 7 a może po 8 lat. Chłopiec i dziewczynka. W wełnianych czapkach naciągniętych na uszy. Dzieci rozmawiały ze sobą z ożywieniem, co jakiś czas zaglądając pod krzew, biały od śniegu. Zupełnie jak oni, wiele lat temu.
A może… może to byli oni? Przecież to nie było takie całkiem niemożliwe, zwłaszcza w taki wieczór.
Jak to dobrze, że być może czas biegnie równolegle. I że ciągle jesteśmy gdzieś tam i w naszych wełnianych czapkach bawimy się śniegiem i wierzymy w krasnoludki. I w tamtym czasie równoległym możemy nadal cieszyć się tym, czym teraz cieszyć się już nie potrafimy.