Najpierw wstań rano i wyjrzyj przez okno
Za oknem śnieg świat pobielił
Można już strzepnąć z głowy snów resztki
I wyjść z kokonu ciepłej pościeli
Powietrze rześkie wciągnąć w płuca
Poczuć jak krew w żyłach krąży
Dzisiaj sobota dzień pod tytułem:
“Spokojnie, wszystko się zdąży!”
Na sam początek ziarna kawy
Zmieli się w młynku bez pośpiechu
Kiedy jej zapach obejmie mieszkanie
Czas na chwilę oddechu
Dzień też już się rozsiadł i nić rozwija
Z motka spraw większych i małych
Można z niej utkać barwną chustę
I nosić przez tydzień cały
Jak płaszcz ochronny który nas chroni
Przed napastliwą codziennością
Która próbuje zakryć wszystkie barwy
Swą ulubioną szarością
Lecz dzisiaj przed siebie w śnieżne ścieżki
Bez Jutro ani Wczoraj!
Dzisiaj niech pośpi w zagrodzie ciszy
Natłoku myśli sfora
Sobota…
Puk puk… kto tam?
Dobry nastrój! Ja tylko na chwilę! Muszę dziś odwiedzić
Mam w zanadrzu
Na czas świąt I miły klimat
Dobry sposób
Wpadaj, siadaj…
Kawę pijesz? Zjesz pierniczka?
Czy makowiec?
Miło jakoś
Tak od razu! Dobry nastrój
Zawodowiec
Aaa… kaweczka
I pierniczek Przyda się zapas
Energii
Czy już czujesz
Jak to działa? To tylko dzięki
Synergii…
Trudne słowo
Ale ładne. I plastyczne
Niesłychanie
A oznacza
Rzadką dziś rzecz:
… Współdziałanie…
Współdziałanie?
To jest sposób? Na udane
Święta?
Też… lecz także
I na życie. Mało kto o tym
Pamięta…
Zawadiacko przesunął czapkę na tył głowy i ruszył przed siebie raźnym krokiem. Świt zmrożony był jeszcze, jakby ktoś go dopiero wyjął z zamrażalnika. Wszystko wokół spowijała przeźroczysta i nieruchoma biel. Niebo też było jeszcze całkiem blade. Lecz na horyzoncie już pojawiała się jasnopomarańczowa linia wstającego zimowego słońca. Jeszcze niechętnie, z obowiązku jednak rozciągało cieniutkie o tej porze roku promienie.
Droga była przyjemna, wzdłuż ścieżki rosły wysokie drzewa – o tej porze bezlistne – ale ich grube pnie sprawiały, że czuł jakby szedł przez amfiladę jasnych pokoi. Na polach wokół czarne ptaki zrywały się chmarami i najpierw krążyły wysoko, a potem nagle opadały na któreś z drzew. Drzewo stawało się wówczas gadatliwe i ruchome, co dodawało otuchy samotnemu wędrowcowi.
Wkrótce słońce podniosło się i poranek nastał świetlisty. Wszystko wokół stało się dużo wyraźniejsze. Świat nadal był chłodny i niedostępny, ale nieco odtajał.
Kiedy wyszedł na szeroką polanę wszyscy byli już na miejscu. Gwar rozmów poruszał powietrze. Wszyscy byli podekscytowani. To już dziś. Nastał ten dzień i wreszcie można było odetchnąć od codziennych zajęć i rozpocząć celebrację.
– Przed nami dzień pełen przyjemności! Dzisiaj nikt do nikogo nie będzie miał o nic pretensji. Dzisiaj wszyscy jesteśmy sobie bliscy mimo wszelkich różnic między nami. Dzisiaj też wszyscy się wspieramy i okazujemy sobie sympatię.
– A jeśli ktoś jednak powie coś niechcący? – zapytał ktoś.
– Cóż, to wtedy nikt się nie pogniewa. Bo czasami zdarza się, że komuś przez przypadek powie się niechcący coś niezbyt miłego. Ale warto się zastanowić czy gniewanie się i obrażanie prowadzi do czegoś dobrego czy wręcz odwrotnie.
– Jednak niektórzy są bardzo wrażliwi i słowa ich dotykają.
– Słowa rzeczywiście potrafią mocno dotknąć lecz… to przecież tylko słowa… Wiatr może zabrać je ze sobą jak suche liście już kolejnego dnia. Trzeba je puścić, niech odlecą…
Poprawił czapkę, uśmiechnął się szeroko i rozłożył ramiona.
– Bądźmy dzisiaj dla siebie dobrzy. Nie twierdzę wcale, że to łatwe, ale można nabrać wprawy, jeśli próbuje się często. O tym mogę was zapewnić.
Rozległy się oklaski. Wszyscy mieli na ustach uśmiechy. Nikt nie wiedział dokładnie kim był i skąd przychodził, ale zawsze przynosił ze sobą ten nastrój. Powietrze robiło się nagle cieplejsze i zdawało się być miękkie. W tej miękkości wszyscy mieli ochotę pozostać jak najdłużej lub choćby zapamiętać ją na wiele kolejnych dni i tygodni.
Nic nie jest trwałe w życiu, a zwłaszcza ulotne są chwile. Jednak można je czasami chwycić mocno i przycisnąć do serca. Jak ogrzewacz, który ma wielką moc.
Nie lubię czerwonego
Wolałbym płaszcz zielony
Kapelusz z dużym rondem
Lubię styl nowoczesny
Wygodę i Internet
Pod ręką mam zawsze komórkę
I w Google mapkę
Dbam o kondycję i linię
Nie jadam słodyczy
A worek na prezenty
To niepraktyczne
Prezenty są całkiem spoko
Tę część swojej pracy lubię
I lubię rozważania
Metafizyczne
Szóstego mam mnóstwo pracy
Od północy do rana
Nadążam ze wszystkim dzięki
Tabelkom w Excelu
Ubieram się w tę czerwień
Chociaż mi nie do twarzy
I ruszam do pracy – zwyczajnie
Jak wokół ludzi tak wielu
A co myślałeś? Przyjacielu?
Że to się samo wszystko
Dzieje?
Że jestem jakimś
Czarodziejem???
Grudzień przysiadł na walizce i wyjął z kieszeni batonik. Jeszcze tylko jedna stacja i będzie na miejscu. Lubił podróże i ta też mijała mu całkiem przyjemnie. Jednak cel podróży był bliski i Grudzień odczuwał na tę myśl lekki niepokój, połączony z ekscytacją.
W tym roku będzie inaczej. Nigdzie nie będzie się śpieszył. Nikogo nie będzie poganiał. I nic nikomu nie będzie narzucał. Będzie dużo spacerował – batoniki zaczęły odkładać mu się ostatnio już w boczkach – i dużo czytać.
– Hej – ktoś tuż nad jego głową zakrzyknął wesoło – ty jesteś Grudzień! Od razu poznałem!
Grudzień przyjrzał się temu, kto zakłócił mu tę spokojną przerwę w podróży. Przed nim stał bardzo wysoki gość z bujną czupryną i szerokim uśmiechem na twarzy. Długi barwny płaszcz sięgał mu do kostek, wokół szyi zawiązany miał niedbale kolorowy szal.
– Znamy się? – zapytał Grudzień. Czuł jeszcze czekoladowy smak batonika i było mu błogo na duszy. Chętnie zawrze nowe znajomości.
– Jeszcze nie – zaśmiał się wesoło dryblas – ale chętnie cię poznam. Słyszałem, że miły z ciebie gość.
– Miły? – zdziwił się Grudzień – nie dla każdego… Jedni cały rok na mnie czekają, inni mnie przeklinają. Nie jest wcale tak kolorowo. – Grudzień spojrzał na kolorowe ubrania nieznajomego, niektórym chyba jest kolorowo zawsze.
– Tym się nie przejmuj – odpowiedział jego rozmówca – tak ma każdy. Ty masz do zrobienia to, co masz do zrobienia, a inni niech pilnują swoich spraw. Możesz zresztą zrobić bardzo wiele dobrego, ale i tak znajdzie się ktoś niezadowolony.
– Słuszna uwaga – westchnął Grudzień – poza tym nie zawsze jest łatwo. Niektórzy mają bardzo duże oczekiwania. Ciężko za nimi nadążyć. A inni mają bardzo niewielkie – ale do tych bardzo trudno dotrzeć.
– Właśnie – wysoki jegomość zamyślił się – dlatego cieszę się, że cię tu złapałem. Zanim jeszcze dotarłeś na miejsce, bo muszę z tobą pogadać.
– Dobrze – powiedział Grudzień i podniósł się z walizki. Pociąg będzie zaraz ruszał. – Jedziesz ze mną tym pociągiem?
– Tak. Opowiem ci czym się zajmuję. Może mi pomożesz. Wiesz, ostatni miesiąc w roku to trudny czas dla niektórych. Przedświąteczna atmosfera, która nie udziela się wcale wszystkim… tymi, którym się nie udziela trzeba się koniecznie zająć. Mam kilka pomysłów, ale może coś doradzisz…
– Chętnie o tym pogadam – odparł Grudzień – ten temat dawno mnie uwierał…
Grudzień ze swoją walizką i wysoki jegomość w kolorowym płaszczu do kostek zniknęli w przedziale pociągu, który powoli ruszał ze stacji.
Co nam przywiezie ten pociąg w tym roku? Jakie emocje i jakie wrażenia? Oby to były najprostsze rzeczy i nie wygórowane pragnienia. Więcej spacerów i ciszy i może trochę kolorów – ale tylko tych, które wiążą się z tym, co najwartościowsze. I pamięć o tym, że Grudzień nie wszystkim przynosi to samo – za to my możemy zawsze coś wartościowego dać komuś od siebie. Coś najprostszego…
W białej kawy filiżance
Schował się chłodny
Poranek
Jeszcze kilka
Filiżanek
Kiedy zima i mróz na szybie
Maluje
Wzór firanki
Wtedy dobrze mieć pod ręką
Ulubione z porcelany
Filiżanki
Które mimo że leciwe
Wciąż lśnią bielą jakby były
Całkiem nowe
W których mogą się codziennie
Chować w smaku dobrej kawy
Poranki zimowe
Które są jak mały wszechświat
Albo jak Księżyca srebrna
Pełnia
W których co dzień coś
Od nowa
Nam się spełnia
Na przykład marzenie o zupełnie
zwyczajnym życiu…
Dzień zaczął się szary i przepełniony minionym deszczem. Słońce schowało się w jakimś odległym zakamarku swojego nieboskłonu. Nawet nie próbuje przebijać się dzisiaj przez grubą zasłonę szarych chmur. Deszcz odpoczywa po nocnej zmianie – spać już nie będzie, czuwać raczej.
Świetliści mieszkańcy niebieskich krain zajmują się swoimi sprawami po drugiej stronie szarości. Nie wpadną dzisiaj na kawę. Nawet na chwilę nie zajrzą. Dzisiaj na wybiegu tylko wszystkie odcienie szarości! Nawet na kolor kawy z mlekiem nie ma co liczyć. Lecz na jej smak i zapach już tak…
Feliks przeciągnął się powoli i wychylił nos na ulicę. Nieliczni o tej porze przechodnie przemykali szybko przed siebie, owinięci szarymi płaszczami i ze skulonymi ramionami.
– Zimno… – westchnął i ziewnął – jesień daje po kościach.
Tro popatrzył na niego znad miski, którą pani Berbeć codziennie rano wystawiała pod drzwiami, a robiła to z miłości do kotów wszelkiej maści. Tro – odkąd przychodził tu napić się świeżego mleka od pani Berbeć nabrał jeszcze większej wiary w świat i ludzi.
– Krótki spacer dobrze nam zrobi. Rozgrzejemy się i rozruszamy kości. – powiedział lekko i wrócił do mleka.
Feliksowi nie wystarczyła miska mleka do tego, żeby cieszyć się lekkością bytu i przyjaźnie spoglądać na szare niebo. Niektórym zresztą nic nie pomoże i świat widzą zawsze w szarych lub ciemnych barwach.
– Do głowy ci uderza to mleko od rana – fuknął na kolegę – nie widzisz realiów, spacer nikogo nie zbawi.
– A czy powiedziałem, że zbawi? – zdziwił się Tro – chciałem tylko się rozgrzać. Zresztą spacer zawsze jest dobry.
– W taką pogodę nic nie jest dobre – mruknął Feliks ponuro i zamilkł na krótką chwilę. Na chwilę pochłonął go mrok, który nosił w sobie. Nawet białe jak śnieg mleko nie było w stanie nigdy go rozjaśnić
Po chwili Tro, zadowolony ze śniadania, szturchnął go lekko w bok.
– Chodź. Sprawdzimy, co dzieje się w okolicy. Może zajrzymy do cukierni? Zjadłbym kawałek ciasta. – rozmarzył się.
– Cukier jest szkodliwy – odburknął Feliks, ale ruszył powoli przed siebie. Tro dreptał przy nim i rozglądał z zainteresowaniem na wszystkie strony. Jakby pierwszy raz widział te stare kąty. Feliks wzrok wbił przed siebie, jakby nic go nie interesowało.
Słońce spojrzało z góry przez grubą zasłonę z chmur. Tylko na momencik, żeby sprawdzić jak zaczął się dzień. Dwa niewielkie koty wędrowały ulicą, rozmawiając o czymś, a świat wokół załatwiał jak zawsze swoje ważne sprawy, w ogóle nie zważając na nie.
Ktoś bardzo mądry powiedział, że są dwie drogi, aby przeżyć życie. Jedna to żyć tak, jakby nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko. Feliks i Tro szli obok siebie, ale droga każdego z nich była zupełnie inna. Bez względu na pogodę i na panią Berbeć. Jednak tylko bardzo wprawne oko mogło dostrzec to niemal od razu.
A na stacji o świcie
Tłum do Szklarskiej Poręby
Z walizami, plecakami
“Wsiaaaaadaaać… proszę…!”
Ups… pędzą spóźnialscy…
Ktoś się nawet tam przewrócił
Przy wsiadaniu
Pan konduktor czuwa jednak
I melduje bardzo grzecznie
Że już pociąg
Opuszcza stację
Pociąg rusza przed siebie
Jeszcze ruch w przedziałach
Ale w perspektywie już
mini wakacje!
( Szklarska Poręba…)
A my film kręcimy stojąc
Na skraju peronu
Kiedy pociąg rusza
Po torach
I wagony się toczą
Całkiem raźnie i szybko
Chociaż dzień jeszcze nie wstał
Tak wczesna jest pora
Moglibyśmy tak stać tutaj
Nawet i do wieczora
Obserwując powroty
I pożegnania
( bo lubimy ten klimat…)
Ale wjeżdża nasz pociąg
I nas teraz pan konduktor
bardzo grzecznie acz stanowczo
Pogania
“Wsiaaaaadaaać….prooooszę!
Odjeżdżamyyyy!
Po sygnale
Nie ma wsiadania!!!…
– Smutno mi – powiedział Sebek, grzebiąc patykiem w piasku – nie mam ochoty na zabawę.
Julek spojrzał na kolegę z zaciekawieniem.
– A dlaczego jest ci smutno? – zapytał.
– Nie wiem dokładnie, po prostu. Smutno mi. Tak się czuję, jakby mnie coś w środku ściskało. I to jest ciężkie bardzo.
– O… To nie dobrze. Faktycznie. Nikt by nie chciał tak się czuć. Ale znam to uczucie. Mi też czasami jest smutno.
– Naprawdę? – zapytał Sebek zdziwiony – chyba nigdy nie widziałem cię smutnego.
– To nie zawsze widać – odparł Julek – czasami jest się bardzo smutnym, ale głęboko w środku. Na zewnątrz nic nie widać.
– U niektórych widać bardzo wyraźnie – westchnął Sebek – ostatnio Ala była bardzo smutna i nawet trochę płakała.
– Tak – zgodził się Julek – kiedy Ala jest smutna to od razu płacze, a kiedy jest wesoła – śmieje się bardzo głośno. Od razu się wie w jakim jest nastroju. Ja tak nie mam. Często śmieję się i bawię, a w środku jest mi smutno.
– Potrafisz tak? – zaciekawił się Sebek – ja bym nie umiał. Kiedy jest mi smutno nie mam ochoty na zabawę i śmiech. Nawet jeść mi się wtedy nie chce.
– Każdy ma trochę inaczej chyba – Julek podrapał się po głowie – i nikt nie powinien się do niczego zmuszać: ty do zabawy, kiedy jest ci smutno, a ja do płaczu, kiedy wolę się śmiać mimo, że mi smutno.
– Myślisz, że smutek u każdego jest inny? – zastanawiał się Julek.
– Myślę, że jest zawsze i wszędzie taki sam. Smutek to smutek i koniec. Ale to tak jak z bólem trochę – jeden przewróci się i zwija z bólu i może nawet krzyczy. A drugi tylko syknie ze złości i podnosi się po upadku.
– Chciałbym tak – powiedział cicho Sebek – ja raczej bym krzyczał i płakał. Ty pewnie nie.
– Ale to nie oznacza, że mnie boli mniej – odparł Julek – chociaż dokładnie to nie wiem co to oznacza. Jak się ktoś skaleczy to ranę trzeba zawsze opatrzyć – czy ktoś głośno zawodzi czy też cierpliwie znosi ból. Tak samo jest ze smutkiem. Trzeba się nim zająć nawet wtedy, kiedy go nie widać, ale się wie, że jest.
Sebek jeszcze chwilę bawił się patykiem, a Julek zaczął układać wieżę z kamyków.
– Jak nie masz ochoty – powiedział Julek – to nie musimy się dzisiaj bawić. Możemy tu posiedzieć chwilę razem i już.
– A wiesz… – zaczął Sebek – trochę już mi przeszło. Jeszcze nie całkiem, ale już czuję się trochę lepiej. Mogę ci pomóc z tą wieżą z kamyków.
– Super! Tylko wiesz, to nie będzie łatwe, ona będzie się przewracać i trzeba będzie ją budować od nowa…
– Nie szkodzi. Spróbujmy – powiedział Sebek do przyjaciela – może razem damy radę.
Długowłosy Czas odlicza
Sekundy godziny i dni
Do końca
Roku
Miesiąc w staroświeckim paziu
pakuje walizki
Zbiera rzeczy
Porozrzucane
Dzień dopiero myje głowę
Włosy będzie miał dzisiaj
Jak zawsze
Potargane
A tymczasem Poranek…. bez pośpiechu
Kawę pije jeszcze
W papilotach
I w szlafroku