Pewnego razu był sobie Księżyc. Zawisał wysoko na niebie kiedy na ziemi zapadał zmrok. Kiedy ludzie widzieli go po raz pierwszy wpadali w zachwyt. Nadawali mu różne imiona, które nie zawsze rozumiał, wpatrywali się w niego, wysyłali mu swoje myśli i marzenia. Kiedy jego jasna, pełna twarz pojawiała się na niebie, chwytali się za ręce i uśmiechali do niego.
Spokojnie płynęło życie Księżycowi. Przez wiele lat panował niezmiennie na nocnym nieboskłonie. Codziennie robił tylko to co do niego należało – wypływał spokojnie na ciemny ocean nieba i łagodnie spoglądał w dół.
Przyszły jednak złe czasy. Ludzie zaczęli mieć inne sprawy na głowie. Wiecznie się spieszyli i nie w głowie były im romanse pod Księżycem. Nikt nie miał czasu ani nawet ochoty patrzeć na Księżyc.
Księżyc posmutniał, zbladł nieco i trochę się skurczył, czego nikt – rzecz jasna – nie zauważył, bo nikt nie patrzył.
Jednak nie miał zamiaru się poddawać.
Co noc wypływał z pogodną twarzą na granatowe morze nieba i trwał do rana, jak dobry stróż….