Miasteczko

Pewnego razu było sobie miasteczko. Niewielkie. Pełne małych kolorowych domków, przytulnych sklepików i zacisznych kawiarenek. Poza budynkami były tam piękne zielone trawniki i wysokie drzewa. Wzdłuż ulic stały donice z kolorowymi kwiatami. Ulice były czyste i zadbane. W parku przy każdej alejce stały wygodne ławeczki. Wieczorem w miasteczku zapalały się szklane latarnie i oświetlały drogę ostatnim przechodniom.
W tym niezwykłym miasteczku żyli równie niezwykli ludzie.
Mieszkał w nim na przykład człowiek, który niczego się nie bał. Tak twierdził i wiele razy dawał temu wyraz. Potrafił wspiąć się na najwyższe drzewo. Potrafił wdrapać się na najwyższą i najbardziej stromą skałę. Potrafił wskoczyć do najgłębszego jeziora. Nie bał się dzikich zwierząt ani nawet jadowitych pająków.
Każdego ranka wstawał pogodny, pełen wiary we własne możliwości. I wszyscy dookoła byli przekonani o jego niezwykłej odwadze.
Żył tam też człowiek, który wszystkim chętnie pomagał. Codziennie wychodził na ganek swojego domku i rozglądał się uważnie. Kiedy tylko dostrzegał kogoś w potrzebie, natychmiast ruszał z pomocą. I nie tylko ludziom ale też psom, kotom i wszystkim stworzeniom. I wszyscy w miasteczku byli spokojni, bo wiedzieli, że mogą na niego liczyć.
Był też w tym miasteczku człowiek, który wszystko wiedział. Wcale się tym nie przechwalał, ale kiedy ktoś miał jakieś trudne pytanie lub problem, wiedział, że może udać się do niego po wskazówkę.
W miasteczku żył też piekarz, który piekł najlepsze chleby. I cukiernik, który robił najlepsze ciasta. I aptekarz, który znał receptury na najlepsze leki.
Był lekarz, który najlepiej leczył, nauczycielka, która najlepiej uczyła, skoczek, który najdalej skakał, biegaczka, która najszybciej biegała. I nawet tancerz, który potrafił tańczyć przez kilka godzin bez przerwy i wcale się nie męczył. I jeszcze wielu wielu innych, niezwykłych ludzi.
Czy to miejsce sprawiało, że wszyscy byli tu tacy wyjątkowi – tego nie wiedział nikt. No, może wiedział ten człowiek, który wiedział wszystko, ale nikt dotąd go o to nie pytał. Nie zaprzątano sobie tym głowy, bo kiedy się żyje w takim miasteczku, to nie traci się czasu na bezowocne rozmyślania.
W miasteczku żyło się dobrze i spokojnie. Nikt nikomu nie przeszkadzał i niczego nie utrudniał. Wszyscy starali się żyć tak aby ich wyjątkowe cechy przysłużyły się innym.

Pewnego razu do miasteczka przyjechał człowiek, który tak wiele o nim słyszał, że zapragnął w nim zamieszkać. Wysiadł z autobusu przy prostokątnym i zadrzewionym rynku. Postawił na chodniku swoją wielką walizę i podpierając się pod boki zaczął rozglądać się na wszystkie strony. W miasteczku panował umiarkowany ruch. Ludzie załatwiali różne sprawy, robili zakupy, spacerowali. Mijając przybysza kłaniali mu się grzecznie, bo taki był zwyczaj w tym miasteczku.
Człowiek stał i patrzył na to wszystko ale minę miał nieco skwaszoną. Bo to był taki człowiek, jakich bywa wielu, który miał zawsze skwaszoną minę. Niektórzy tacy już są, czym nie ułatwiają sobie ani zwykłych codziennych czynności ani relacji z innymi ani życia w ogóle. I w sumie wiedzą o tym i nawet chcieliby to zmienić ale nie wiedzą jak.
Więc kiedy ten człowiek usłyszał o takim niezwykłym miejscu jak to małe miasteczko, pełne niezwykłych ludzi, postanowił, że tam pojedzie i zamieszka. Bo może tam będzie bardziej zadowolony ze wszystkiego niż gdzie indziej.
W takim miasteczku gdzie wszyscy mają swoje talenty i czują się spełnieni łatwo jest zamieszkać. Bo wszyscy są chętni do pomocy.
Przybysz szybko znalazł mieszkanko, które mógł wynająć. Gospodarz zachwalał wszystko:
„Gdyby miał pan ochotę na najlepszy chleb, koniecznie proszę wstąpić do naszej piekarni. Piekarz piecze najlepszy chleb, przekona się pan.”
“A gdyby miał pan ochotę na najlepsze ciasto, to proszę zajrzeć do cukierni. Nasz cukiernik ma niezwykły talent!”
“I proszę się niczego nie obawiać, mamy tu człowieka, który niczego się nie boi. W razie czego proszę go zawołać.”
W końcu gospodarz mrugnął wesoło i pożegnał się grzecznie. A przybysz mruknął tylko z nieco skwaszoną miną:
– Umhu… – bo nie potrafił okazać większego entuzjazmu.

Mieszkanko mieściło się w jednym z tych małych kolorowych domków, jakich pełno było w tym niezwykłym miasteczku i było całkiem przytulne. Ale przybysz nie był zadowolony. Nie było mu wygodnie. Coś mu nie pasowało. Nie miał jednak pojęcia co. Spał niby spokojnie ale obudził się jak zwykle z kwaśną miną. Miał jednak nadzieję, że może dłuższy pobyt w miasteczku wpłynie lepiej na jego samopoczucie.

Wstał wcześnie rano, ubrał się i postanowił pójść coś zjeść. To na pewno poprawi mu humor. Był głodny ale też bardzo był ciekaw tego najlepszego chleba, z którego słynęło miasteczko.
Szybko znalazł piekarnię, która co prawda była niezbyt wielka, jak wszystkie budynki w tym miasteczku, ale ustawiła się przed nią spora kolejka oczekujących, którą widać było z daleka. Człowiekowi wcale nie spodobała się ta kolejka. Nie miał ochoty stać w niej i czekać. Ale ku jego zdziwieniu ludzie stojący w kolejce nie wyglądali na zniecierpliwionych. Uśmiechali się do siebie i rozmawiali przyjaźnie. A w powietrzu unosił się zapach świeżo pieczonego chleba.
Taki zapach pieczonego chleba powinien chyba pozytywnie wpływać na każdego. Ale człowiek stał ze skwaszoną miną i wcale nie miał ochoty na pogawędkę.
Kiedy w końcu dotarł do lady i kiedy w końcu bardzo miły sprzedawca podał mu świeży pachnący bochenek chleba, człowiek poczuł się nieco lepiej.
Chleb był rzeczywiście bardzo smaczny. Nawet taki człowiek z wiecznie skwaszoną miną musiał to przyznać. Ale tylko w duchu, bo na głos nie przyznałby się nigdy.
Poza tym smaczny chleb poprawił mu nastrój tylko na trochę.

Tymczasem dzień w miasteczku był już w pełni. Na ulicy, w sklepikach i w zacisznych kawiarenkach panował gwar i zewsząd słychać było rozmowy. Czasami gdzieś rozlegał się czyjś śmiech.
Właściwie było to miasteczko podobne do wielu innych. Działo się tu wiele rzeczy każdego dnia. Radosnych i smutnych. Wesołych i poważnych. Życie toczyło się tu podobne jak w innych miasteczkach. A jednak jakby inaczej, spokojniej, pogodniej.
Człowiek, który przybył do miasteczka zaledwie wczoraj, zauważył to od razu ale póki co nie miał pojęcia, co takiego sprawiało, że ludzie żyjący tutaj uchodzą za takich niezwykłych. Postanowił więc sprawdzić czy mieszkańcy miasteczka są rzeczywiście tacy utalentowani jak się o nich mówi.
Sprawdził już piekarza i jego chleb był rzeczywiście smaczny. Ale czy najlepszy jaki dotąd jadł, tego nie był pewny. Czas wybrać się do cukiernika i spróbować jego niezwykłych ciast.

Łatwo było trafić do małej, przytulnej cukierni, ponieważ zapach słodkich ciast i tortów roznosił się po całej okolicy. Tu kolejka była mniejsza ale mina przybysza na jej widok nie mniej kwaśna.
“Czy tutaj wszędzie obsługa jest tak powolna, że tworzą się kolejki?! “- zastanawiał się człowiek, zły, że znowu musi czekać. Ale znowu okazało się, że tylko jego denerwuje czekanie w kolejce, bo pozostali czekali cierpliwie i wcale nie mieli krzywych min.
Ciasto z cukierni było pyszne. Słodkie, ale nie za bardzo. Idealnie wypieczone i pachnące wspaniale. Człowiek zjadł je z prawdziwym smakiem. Już prawie nawet przyznał w duchu, że lepszego nie jadł. Ale wtedy znowu coś stało się z jego miną, znowu zrobiła się kwaśna jak przedtem i w końcu człowiek mruknął tylko pod nosem:
– Niezłe to ciastko. Ale czy nigdy nie jadłem lepszych?
I tak minęła spora część dnia a człowiek wcale nie czuł się lepiej w miejscu, do którego przybył żeby się lepiej poczuć. Martwiło go to trochę, bo to oznaczało, że chyba nieprawdę mówiono o tym miasteczku i jego mieszkańcach.

Na drugi dzień rano człowiek obudził się w jeszcze gorszym nastroju, bo bardzo bolała go głowa. Nie wiedział czy to nowe miejsce, czy niezbyt wygodne łóżko czy może wczorajsze ciastko sprawiły, że od rana dudniło mu w głowie tak, jakby zamieszkało w niej stado rozbrykanych źrebaków i biegało w jedną i drugą stronę.
Trzeba było pójść do lekarza a w tym miasteczku przyjmował podobno najlepszy lekarz.
Lekarz przywitał go grzecznie i zbadał bardzo profesjonalnie. Osłuchał uważnie, zajrzał do oka i do ucha. Wypisał receptę i rzekł:
– Nie jest pan chory. A głowa boli pana zapewne z emocji. Zdaje się, że dopiero co pan przyjechał do naszego niezwykłego miasteczka – tak rzekł lekarz – przepisałem panu tylko napój witaminowy. Proszę pójść do naszego aptekarza, on robi najlepsze napoje witaminowe i też najlepsze leki.
Człowiek wzruszył ramionami i wyszedł. „Cóż to za lekarz, który przepisuje witaminy na ból głowy – rozmyślał oburzony – na pewno jestem poważnie chory, a ten lekarz jest do niczego! ”
Mimo takich myśli człowiek udał się do tutejszego aptekarza i okazał mu receptę.
Aptekarz potrzebował godzinkę na przygotowanie napoju witaminowego. Człowiek mógł więc pójść do parku i chwilkę odpocząć. Park był nieopodal i było w nim mnóstwo wygodnych ławeczek, na których można było usiąść i rozmyślać. Część z nich była już zajęta ale niektóre nie. Człowiek usiadł na jednej z nich i westchnął głęboko. Przestawało mu się to wszystko podobać. Tutaj wcale nie było tak jak mówiono. No, może nie tak całkiem wcale ale jednak raczej mniej niż bardziej. Kwaśna mina nie chciała zniknąć i poczucie niezadowolenia też.
Nagle tuż obok, na trawniku, człowiek zauważył podłużny poruszający się kształt. Nie był to patyk z całą pewnością. Co do patyków to miał pewność, że nie potrafią się poruszać tak same z siebie. To musiał być raczej …
– Wąż! Wąż! – krzyknął przeraźliwie człowiek i wskoczył nogami na ławkę – Żmija! Prawdziwa żmija, o tam!!!
Nagle jakby spod ziemi, tuż obok, wyrósł mężczyzna, który podszedł bardzo powoli do węża. Wąż tymczasem zastygł w bezruchu – z przerażenia pewnie – przez co teraz wyglądał zupełnie jak patyk, którym wcale nie był. Wtedy mężczyzna chwycił go bardzo energicznym ruchem. A potem zaniósł prosto do jeziorka, które było pośrodku tego parku.
– To tylko zaskroniec! – krzyknął wesoło wracając – nie ma się czego bać. Ja nie boję się niczego, nawet jadowitych pająków.
– A czy tu są jadowite pająki? – zapytał niepewnie człowiek pozostając na wszelki wypadek wysoko na ławce.
– Raczej nie – odpowiedział z uśmiechem człowiek, który niczego się nie bał.
– To skąd wiesz, że się ich nie boisz? – zapytał przybysz już bardziej zaczepnie.
– Bo nie boję się niczego – odpowiedział nieco zdziwiony pytaniem człowiek, który niczego się nie bał.
– Phi… – wyrwało się na głos przybyszowi – też mi odwaga. To był zaledwie zaskroniec, wielka mi rzecz.
Człowiek, który niczego się nie bał chyba nie dosłyszał tej kąśliwej uwagi, bo skinąwszy głową pożegnał się grzecznie i odszedł pewnym, energicznym krokiem.

Być może to napój witaminowy od aptekarza sprawił, że ból głowy minął. Tego człowiek nie był pewien, chociaż musiał przyznać, że głowa nie boli go już wcale. Jednak i tak coraz bardziej wątpił w niezwykłość miejsca, w którym wszystko wydawało mu się zupełnie zwyczajne. Małe kolorowe domki były po prostu małymi kolorowymi domkami. Małe sklepiki – tylko małymi sklepikami. A zaciszne kawiarenki – były po prostu kawiarenkami jakich pełno w innych miasteczkach. Ulice były zadbane ale przecież nie jest to niczym szczególnym. Miasteczko było przyjemne i spokojne, ale pewnie takich miasteczek jest wiele na świecie. A ludzie, którzy tu mieszkali, wcale nie sprawiali wrażenia takich utalentowanych jak o nich mówiono. Jednym słowem – nie wydawali się przybyszowi wyjątkowi.

Słońce wstawało codziennie nad miasteczkiem i codziennie zachodziło, zawsze tak samo. Czasami padał deszcz albo wiał wiatr. Zimą podobno śnieg padał tak gęsty, że nie można było wychodzić z domu. Czy to wpływało na nastrój mieszkańców? Pewnie tak. Ale jednocześnie nadal byli zadowoleni z siebie, swojego miasteczka i opowiadali o swoich uzdolnionych współmieszkańcach. I uśmiechali się – według przybysza trochę głupkowato.
Zadziwiało go to, że nie widzą swoich niedostatków. Że chwalą się najlepszym piekarzem, cukiernikiem i lekarzem i nie widzą, że to zwykły piekarz, lekarz i cukiernik.
Może coś było w tutejszej wodzie albo jedzeniu, co mieszało im trochę w głowach?

W kolejnych dniach spacerując po małym miasteczku przybysz spotkał człowieka, który wszystkim pomagał. Ale jego pomoc czasami była bardzo prosta, jak na przykład pomoc sąsiadce w dźwiganiu zakupów lub przeprowadzenie staruszki przez ruchliwą ulicę. Ot, zwykła rzecz, nic wyjątkowego.
Skoczek, który najwyżej skakał i biegaczka, która najszybciej biegała, nie potrafili powiedzieć, jak wypadają w stosunku do innych takich zawodników na świecie. A tancerz, który potrafił tańczyć bez zmęczenia przez wiele godzin, wydawał się być jednak trochę zmęczony po tym jak zaprezentował swój niezwykły talent przybyszowi. Uśmiechał się jednak z zadowoleniem i może to sprawiało, że jego zmęczenie wydawało się być nie aż tak duże.
Kolejne dni pobytu tutaj wcale nie poprawiały nastroju człowiekowi, który szukał takiego miejsca do zamieszkania, w którym wreszcie nie miałby skwaszonej miny. Widocznie to nie było to miejsce.
Skwaszona mina pojawiała się codziennie od nowa i czy to jadł pyszny chleb z piekarni, czy zjadał smaczne ciastko z cukierni – nie potrafił cieszyć się tak jakby chciał.

Któregoś wieczoru człowiek spacerował pustą już ulicą, kiedy z jednej z kawiarenek dobiegły go głośne rozmowy i śmiech. Poczuł, że przydałoby mu się towarzystwo. Może dowie się czegoś więcej o tym miejscu i jego mieszkańcach. Wszedł do niewielkiego pomieszczenia gdzie przy stołach siedzieli ludzie i rozmawiali głośno. Człowiek przysiadł się do jednego ze stolików. Ktoś zagadnął go uprzejmie:
-Witaj. To ty jesteś tym przybyszem, który niedawno wprowadził się do naszego miasteczka?
– To ja – przytaknął człowiek – ale nie wiem czy długo tu zostanę.
– Dlaczego? – zdziwił się mieszkaniec miasteczka – to niezwykłe miasteczko. I mieszkają tu niezwykli ludzie.
– Nie zauważyłem – odpowiedział przybysz – nie wiem dlaczego ale nie znajduję tu niczego ani nikogo niezwykłego.
– To bardzo dziwne – odpowiedział mieszkaniec miasteczka – dla nas wszystko tu jest niezwykłe. Mamy tu wielu niezwykłych ludzi. Mają różne talenty. Czy poznałeś już wszystkich?
– Tylko niektórych z nich – odpowiedział człowiek
– Prawda, że są niezwykli? – zapytał zadowolony mieszkaniec miasteczka.
Przybysz nie bardzo wiedział co powinien odpowiedzieć. Siedział że swoją skwaszoną miną i czuł się bardzo przytłoczony tym wszystkim.

Na drugi dzień rano wstał z postanowieniem, które w nocy powstało w jego głowie. Powinien stąd wyjechać. I szukać dalej. To nie jest miejsce, w którym poczuje się lepiej. Spędził tu już tyle dni a jego kwaśna mina nie chciała zniknąć. Dość zmarnował już czasu. Dalszy pobyt niczego na pewno nie zmieni. A trzeba przy tym dodać, że był już dotąd w wielu miejscach, w których miał nadzieję poczuć się lepiej. Nawet za granicą. A czasu w życiu zwykle ma się coraz mniej a nie więcej. Trzeba pędzić dalej.
Zdjął z szafy swoją wielką walizę i zaczął się pakować. Zastanawiał się jednocześnie czy gdziekolwiek na świecie jest takie miejsce, gdzie jego twarz rozpogodzi się wreszcie i kwaśna mina zniknie na zawsze.
Z ciężkim sercem pomaszerował na przystanek.

Dzień był pogodny a na przystanku niewielu podróżnych. Autobus jeszcze nie podjeżdżał. Nagle do człowieka, który stał na przystanku, podeszła nie młoda już kobieta. Ale też jeszcze nie stara. Oczy miała młode i uśmiechnięte.
– Czy to pan jest tym przybyszem, który mieszka od niedawna w naszym miasteczku?
– Tak, to ja… – zaczął człowiek i chciał dodać, że właśnie wyjeżdża, ale kobieta przerwała mu wpół słowa:
– Przygotowujemy coroczny piknik w szkole, szukam chętnych do pomocy – uśmiechnęła się – piekarz i cukiernik przyniosą swoje wyroby.
– Ale ja nie mam żadnego talentu – odpowiedział człowiek, chociaż właściwie chciał powiedzieć zupełnie co innego.
– Każdy ma jakiś talent – odpowiedziała kobieta – wiem o tym, bo jestem nauczycielką i ciągle widzę mnóstwo talentów wokół.
Człowiek przypomniał sobie o nauczycielce z tego miasteczka, która podobno najlepiej uczyła. To musiała być ona.
– Ale ja właśnie wyjeżdżam – powiedział wreszcie człowiek – nie zamieszkam tutaj.
– Dlaczego? – szczerze zmartwiła się nauczycielka.
– Szukam miejsca, w którym będę zadowolony i wreszcie nie będę miał skwaszonej miny. Byłem już w wielu miejscach, nawet za granicą. Sądziłem, że to miasteczko będzie w końcu tym miejscem. Ale wygląda na to, że muszę szukać dalej.
Nauczycielka zmrużyła oczy i przyjrzała się człowiekowi uważnie.
– A może… poszukaj go tutaj – powiedziała w końcu i końcem palca postukała kilka razy w klapę jego marynarki. A potem uśmiechnęła się i pobiegła w stronę młodych ludzi stojących nieopodal.
Człowiek stał i patrzył i nic nie rozumiał. Co miała na myśli? Co chciała przez to powiedzieć?
Nie zauważył, że jego autobus właśnie odjeżdża z przystanku, ciągnąc za sobą niebieską nitkę spalin.
Chcąc nie chcąc człowiek musiał zostać w miasteczku jeszcze jedną noc. Wrócił do mieszkanka w kolorowym domku. Wcześnie położył się spać. Przed snem ponarzekał jeszcze pod nosem na pechowy swój los i przyjrzał się w lustrze swojej niezadowolonej minie. A potem westchnął ciężko i wkrótce zasnął.
Miał dziwny sen. We śnie chodził po miasteczku, do którego przyjechał. Ale wyglądało ono zupełnie inaczej. Małe domki nie były kolorowe tylko czarno białe. Małe sklepiki i zaciszne kawiarenki pełne były chłodu. Drzewa i krzewy były zaniedbane a ulice brudne. Chleb z piekarni był twardy i kruszył się tak, że nie dało się go zjeść. Ludzie byli nieprzyjaźni i z obrażonymi minami mijali go na ulicy. I kiedy tak szedł ulicą w swoim śnie, nagle spotkał kobietę, którą wczoraj widział na przystanku. Patrzyła na niego i z dezaprobatą kręciła głową.

Człowiek obudził się rano przerażony i jednocześnie zły. Najpierw wyjrzał przez okno, żeby upewnić się czy miasteczko jest takie jakie było przedtem, czy może takie jakie widział we śnie. Z ulgą odetchnął kiedy zobaczył małe kolorowe domki, zadbane ulice i zielone drzewa. Jednocześnie czuł, że dzieje się z nim coś dziwnego. Dawno nie miał takiego mętliku w głowie. Postanowił spróbować jeszcze czegoś. Mianowicie pójść do człowieka, który wiedział wszystko. Ciekawe czy rzeczywiście wie on wszystko. Zapyta go dokąd powinien się udać, żeby wreszcie poczuć się dobrze i nie mieć ciągle kwaśnej miny.

W południe wybrał się do człowieka, który wiedział wszystko. Mieszkańcy miasteczka chętnie wskazali mu drogę. Człowiek, który wiedział wszystko mieszkał w jednym z najmniejszych kolorowych domków w mieście. Domek był wypełniony książkami niemal po sufit. A pośród nich, w miękkim fotelu koloru mchu siedział człowiek, który wiedział wszystko. Chociaż wcale się tym nie chełpił.
– Witaj – powiedział – zdaje się, że jesteś tym przybyszem, który postanowił zamieszkać w naszym niezwykłym miasteczku.
– Hmm, ty rzeczywiście wiesz wszystko – zaczął niepewnie przybysz.
– Tego nie powiedziałem – uśmiechnął się człowiek, który wiedział wszystko.
– Przyjechałem tu, żeby poczuć się lepiej bo słyszałem, że żyją tu ludzie o niezwykłych talentach.
– To prawda – przytaknął człowiek, który wiedział wszystko – czy już ich poznałeś?
– Właśnie – odpowiedział przybysz – wcale nie wydają być tacy wyjątkowi. Są całkiem zwyczajni. To wszystko były tylko plotki.
Człowiek, który wiedział wszystko uśmiechał się lekko i był w tym uśmiechu jakiś niezwykły spokój.
– Więc nie podoba ci się tutaj? – zapytał.
– Sam nie wiem – odpowiedział przybysz – nie jestem pewien. Może tu nie pasuję.
– Może – odpowiedział człowiek, który wiedział wszystko, chociaż nigdy się tym nie przechwalał. Przybysz zdziwił się bardzo. Nie takiej odpowiedzi spodziewał się po człowieku, który wszystko wiedział.
– Więc co mogę zrobić, żeby poczuć się lepiej? – zapytał zniecierpliwiony.
– Musisz znaleźć w sobie umiejętność…
– No tak – przerwał zdenerwowany przybysz – nie pasuję tu bo nie jestem tak uzdolniony jak ci tutaj… Cóż, nie potrafię piec chleba ani ciastek, nie umiem skakać i biegać szybko, nie jestem specjalnie odważny ani specjalnie uprzejmy…
– Nie musisz – odpowiedział człowiek, który wiedział wszystko, z tym swoim spokojnym uśmiechem na twarzy – nie o taką umiejętność mi chodziło.
– Więc o jaką? – zawołał człowiek, który zamierzał za chwilę opuścić z impetem to miejsce i może nawet trzasnąć drzwiami na odchodne. Ten człowiek wcale nie wiedział wszystkiego. Był tacy jak inni w tym miasteczku. Udawany.
A tymczasem człowiek, który wiedział wszystko dokończył spokojnie:
– Najważniejszą umiejętnością, jaką mają mieszkańcy tego miasteczka jest to, jak umieją patrzeć na wszystko dookoła i na siebie nawzajem. Bo uroda, talent i niezwykłość nic nie znaczą kiedy nie umie się ich dostrzec. Bo najważniejsze jest umieć dostrzec i docenić zarówno to, co ma się w sobie, jak i to co nas otacza. I to jak niezwykli są ludzie, którzy nas otaczają i miejsca, w których bywamy. I właśnie to musisz w sobie odnaleźć. A wtedy nie będziesz już musiał szukać innych miejsc na ziemi. A właściwie – będziesz mógł zamieszkać gdziekolwiek. Bo to wyjątkowe miejsce do życia, którego tak szukasz, będziesz nosił w sobie. Dokądkolwiek się udasz.
Człowiek, który wiedział wszystko, skończył mówić a przybysz siedział i słuchał. Słuchał dźwięku słów, które już przebrzmiały i nagle przypomniał sobie nauczycielkę, którą spotkał wczoraj na przystanku, jej mądre spojrzenie i słowa. I zupełnie niespodziewanie dla samego siebie pomyślał, że to chyba musi być najlepsza nauczycielka na całym świecie.
-Ale… – zwrócił się w końcu do człowieka, który wszystko wiedział – jak mam to zrobić? Jak mam znaleźć to w sobie? Od czego mam zacząć?
– Cóż – uśmiechnął się człowiek, który wszystko wiedział i który najwyraźniej zawsze się uśmiechał – może zacznij od początku…

Przybysz pożegnał się grzecznie z człowiekiem, który wiedział wszystko i poszedł na bardzo długi spacer. I jeszcze raz, od początku i bardzo dokładnie przyjrzał się miasteczku, do którego przybył. I czuł się tak jakby przybył do niego zaledwie wczoraj a nie wiele dni temu. I czuł, że widzi je jakby trochę inaczej.
Po drodze wstąpił do piekarni i zjadł wspaniały chleb świeżo upieczony przez piekarza. Jadł go powoli i delektował się każdym kęsem. A potem poszedł do cukierni gdzie bez pośpiechu wypił kawę i zjadł pyszne czekoladowe ciastko. Spacerując po parku spotkał człowieka, który niczego się nie bał i wysłuchał jego opowieści o odważnych wyczynach i odwadze. Nie oceniał tylko patrzył, słuchał, smakował. Napawał się spokojem miasteczka i jego mieszkańców. Kłaniał się przechodniom a oni pozdrawiali go przyjaźnie. W końcu poszedł nawet do nauczycielki, która najlepiej uczyła i zgłosił się do pomocy przy organizacji pikniku.

A wieczorem wrócił do swojego mieszkania w małym kolorowym domku, stanął w oknie i spojrzał w gwiazdy panoszące się na niebie nad małym miasteczkiem.
A potem powoli rozpakował swoją wielką walizę i położył się spać. I tej nocy po raz pierwszy spał bardzo dobrze i w dodatku całą noc miał bardzo kolorowe sny.

Czy można tak po prostu pozbyć się wiecznie skwaszonej miny? Z dnia na dzień zmienić się z kogoś, kto jest ciągle niezadowolony, w kogoś, kto odczuwa wdzięczność za wszystko co wokół? Na pewno nie. To nie jest takie proste, nawet w bajkach. Ale dobrze jest wiedzieć od czego zacząć. I także to, że zacząć można w każdej chwili. Nawet już od razu, jeśli tylko mocno się tego chce.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *