Życie zazwyczaj toczy się jakimś stałym rytmem. Dni bywają podobne do siebie, słońce codziennie wstaje rano a zachodzi wieczorem. W ten stały rytm wpasowuje się zwykle czynności, których wykonywanie jest jak tykanie zegara, nieodzowne aby minął kolejny dzień. Takie dni upływają spokojnie, czasami szybciej, czasami wolniej. W zależności od tego czy urozmaicił je jakiś nieprzewidziany element, czyjaś wizyta, miłe słowo, nowy smak lub inne niezwykłe wrażenia.
Tak mijał czas każdemu skrzatowi. Nasz skrzat codziennie rano wstawał wcześnie i budził ze snu zięby mieszkające obok. To od zawsze należało do jego obowiązków a swoje obowiązki traktował bardzo poważnie i wykonywał sumiennie.
Kiedy zięby strzepywały ze swoich skrzydełek resztki snów i szykowały się do porannego ćwiczenia głosów, skrzat zaglądał do starej piwniczki gdzie mieszkały bezpańskie koty. Sprawdzał czy wszystkie wróciły do domu po całonocnej włóczędze. Koty to straszne łazęgi. Taka jest ich natura. Skrzat nigdy nie zastanawiał się nad tym czy to dobrze czy też źle. Naturę trudno sobie wybrać. Można próbować pracować nad pewnymi złymi przyzwyczajeniami. Ale jeśli ktoś woli spać w dzień a w nocy uprawiać wędrówki, to właściwie co w tym złego? Ktoś jednak musiał czuwać nad tym, żeby wszystkie wracały do domu. Same nigdy by się nie upilnowały. Taka już była ta ich natura.
Po sprawdzeniu czy wszystkie koty śpią już smacznie w starej piwniczce, skrzat biegł do niewielkiej norki pod wystającym z ziemi korzeniem dębu. Mieszkała tam rodzina państwa Myszy, pan i pani Myszowie z całą gromadą małych myszątek. Skrzat codziennie odprowadzał starsze myszątka do szkoły. Pani Mysz musiała zostać z młodszymi myszkami a pan Mysz bardzo spieszył się do pracy. Skrzat punktualnie o wpół do ósmej pukał do drzwiczek ich norki a potem prawadził radosną gromadkę prosto do szkoły, którą prowadziła pani Wiewiórka.
Potem w ciągu dnia skrzat miał jeszcze bardzo wiele innych zadań. Przez godzinę pomagał w sklepiku z narzędziami pana Borsuka. Borsuk nie był już taki młody i potrzebował pomocy przy przyjmowaniu towaru, który pan Lis przywoził przed południem. I zawsze bardzo się spieszył. Ktoś musiał szybko to rozpakować.
Przez dwie kolejne godziny skrzat pomagał Lisicy w jej kawiarni pod klonem i parzył najlepszą kawę w całej okolicy. Dlatego w tym czasie w kawiarni nie można było dostać wolnego stolika.
A potem biegł odebrać mysią gromadkę ze szkoły i wśród śmiechów i ozywionych rozmów, podskoków i gonitwy, odprowadzał do norki pani Myszy.
Wreszcie popołudniu pomagał panu Sowie w bibliotece przy katalogowaniu książek. Za to pan Sowa czasami dawał mu w prezencie piękne książki bo wiedział, że skrzat kocha książki ponad wszystko na świecie!
Małe mieszkanko skrzata pełne było książek różnej wielkości i grubości. Leżały w różnych miejscach ale nie w żadnym nieładzie czy zaniedbaniu. Po prostu stanowiły bardzo ważną część życia skrzata, były kimś lub raczej czymś na kształt najlepszych towarzyszy. Których dobrze mieć zawsze przy sobie.
Kiedy dzień zbliżał się ku końcowi skrzat wracał do swojego mieszkanka pełnego książek. Był zmęczony i marzył tylko o dużym kubku słodkiej herbaty. I o tym, żeby usiąść w głębokim miękkim fotelu i zatopić w lekturze, aż do późnych godzin nocnych.
Czy znacie uczucie miłości do książek? Takiej bezgranicznej i bezwarunkowej? Miłości zaczynającej się zupełnie niewinnie od wsadzania nosa pomiędzy kartki, żeby poczuć ich zapach? Wertowania ich i delektowania ich fakturą. Aż po głaskanie okładki. A potem, kiedy zaczyna się czytać, powoli, z każdym zdaniem i każdą kolejną przełożoną stronicą, znika wszystko co jest wokół a w głowie wyrasta zupełnie nowy świat, który nas porywa, pochłania i pozwala całkowicie zmienić perspektywę widzenia i rozumienia. To nie tylko drobny, czarny druk i słowa za słowami. To alternatywna rzeczywistość, która wydaje się namacalna. I nie chodzi tutaj o jakieś beztroskie błądzenie myślami w chmurach czy pustą rozrywkę. Bo nie dla takich książek traci się głowę. Chodzi o książki, które są jak wrota do różnych prawd o świecie. I nagle jak na kręcącym się globusie widzimy jak świat wygląda z wielu stron… I wiemy, że ciągle jeszcze wiele przed nami i że nigdy nie dowiemy się wszystkiego. Co nie przeszkadza nam poszukiwać dalej, w kolejnych dziełach, i zatracać się w czytaniu całkowicie.
Skrzat bardzo kochał książki. Nie dlatego, że chciał uciekać od rzeczywistości. Chciał ją lepiej rozumieć, chociaż wiedział, że rozumienie rzeczywistości wcale nie ułatwia życia. Z drugiej strony – jego życie wcale nie było trudne. Po prostu czuł, że należy do tych wszystkich światów a nie tylko do tego tutaj. I było to zupełnie nietypowe dla skrzatów. Skrzaty raczej nie czytały książek. Zajmowały się porządkowaniem rzeczywistości a nie czytaniem. Tak już było. To jednak przecież nic złego być trochę innym niż wszyscy.
Pewnego ranka skrzat wstał jak zwykle. Przeciągnął się i zaczął szykować do pracy. Nagle usłyszał mocne pukanie do drzwi. Otworzył je powoli i zdziwił się. W drzwiach stała pani Lisica, bardzo zdenerwowana.
– Skrzacie! – krzyknęła – gdzie ty się podziewasz??? Tłum stoi pod kawiarnią i czeka na twoją kawę!
– Jak to??? O tej porze?-zdziwił się skrzat.
– Jest już prawie południe – powiedziała Lisica.
Skrzat zbladł. Najwyraźniej zaspał. Pierwszy raz w życiu! Co z ziębami? Co z bezpańskimi kotami? Co z małymi myszątkami???
– Szybciej – ponaglała go Lisica – wystarczy, że Borsuk nie ma dzisiaj towaru w sklepie!
No ładnie! I tak wszystko się zawaliło. Zięby zaspały. Bezpańskie koty wróciły z łazęgi w okrojonym składzie. Myszątka nie poszły do szkoły a pan Borsuk nie przyjął towaru i musiał odesłać klientów. Skrzat parzył kawę w takim pośpiechu, że w końcu się poparzył. A kawa wyszła jakaś mniej smaczna…
Popołudniu skrzat z bardzo strapioną miną wędrował do biblioteki pana Sowy. Po drodze spotkał Lisa, który nie oszczędził mu cierpkich słów w związku z dzisiejszymi wydarzeniami. Skrzat nie bardzo umiał się wytłumaczyć. I właściwie… tak za bardzo nie chciał. No bo co? Zdarzyło mu się! Raz! Zawsze wszystko było w porządku. I terminowo. Czy ten jeden raz spowoduje jakiś koniec świata???
Pan Sowa spojrzał na skrzata znad grubych okularów. Pokręcił głową i wręczył mu nowiutką książkę. Książka była gruba i pachnąca. Takie książki skrzat lubił najbardziej.
– Nie martw się- powiedział pan Sowa, który był bardzo mądry – wkrótce zapomną i wszystko będzie jak dawniej…
– Właśnie! Jak dawniej! – odparował skrzat – a jeśli ja już tak nie chcę? Jeśli chcę, żeby było inaczej?
– Inaczej czyli jak? – zapytał pan Sowa.
– Nooo… nie wiem. Inaczej… – skrzat spuścił głowę. Wziął pod pachę grubą książkę i powędrował do swojego mieszkanka.
Bo właściwie czym było jego życie? Powtarzającą się sekwencją zdarzeń, przewidywalnych i mało interesujących. Ciągłe pilnowanie wszystkich dookoła to było naturalne zadanie wszystkich skrzatów. Od zawsze i wszędzie. Ale co by szkodziło, żeby jeden z nich rzucił to wszystko i wyruszył w podróż. Taką podróż dookoła świata. Albo chociaż do innego lasu. Żeby móc żyć tak jak w książkach, które czytał. Chociaż… przecież czuł jakby trochę żył w tych książkach, siedząc jednocześnie w swoim fotelu.
Hmm…
No i kto zajmie się tym wszystkim? Czy nie tu jest jego miejsce na ziemi? Czy nie jest potrzebny tej całej braci, która codziennie zdaje się na pomoc energicznego skrzata? Czy nie po to urodził się skrzatem?
Rano skrzat wstał znowu energiczny i pełen wigoru. Pobiegł obudzić zięby, które wkrótce rozpoczęły poranny koncert. A potem ruszył dziarskim krokiem w kierunku starej piwniczki. Bezpańskie koty spały smacznie i były wszystkie na miejscu. Tak jakby jedno spojrzenie skrzata porządkowało ten fragment świata, na który patrzył. Pani Mysz przygotowała już starsze myszątka do wyjścia i z ulgą przekazała je skrzatowi, który punktualnie zapukał do drzwi norki państwa Myszy. Pan Borsuk nie miał już żalu o wczorajsze i skrzat szybko przyjął towar do sklepiku. Puszczając mimo uszu drobne złośliwości Lisa, który zresztą zawsze był nieznośny.
Kawa w kawiarni pod klonem była dzisiaj jeszcze smaczniejsza niż zwykle. Wszystkie stoliki były zajęte kiedy skrzat krzątał się za ladą. Dzień pędził szybko ale w odpowiednim kierunku. Skrzat jak zwykle dobrze wypełnił swoje obowiązki. Taka już była natura skrzatów.
Kiedy skrzat popołudniu układał książki w bibliotece
pan Sowa zamyślił się na chwilę. A potem rzekł powoli :
– Wiesz skrzacie, wiele lat pracuję w tej bibliotece. To zajęcie nieco żmudne i może wydawać się mało pasjonujące. Dopóki nie zajrzy się do którejś z tych książek a potem do kolejnej, i tak bez końca. Wtedy praca w bibliotece już nie wydaje się nudna. To tak jakby otaczało cię milion różnych światów, a ty możesz znaleźć się w każdym z nich kiedy tylko zechcesz. W każdej chwili. Nie ruszając się w ogóle z miejsca. Czy to bardzo źle jeśli czujesz, że to wystarczy ci za wszystkie podróże świata?
Skrzat wiedział dokładnie o czym mówi pan Sowa. Kiedy wrócił do domu usiadł w swoim fotelu i otworzył grubą książkę, którą wczoraj dostał. A potem wszystkie drobiazgi codziennego życia jakby rozpłynęły się w powietrzu. Został tylko skrzat i tysiące niezwykłych miejsc i zdarzeń w jego głowie. Prosto z szeleszczących stron pachnącej nowością grubej książki od pana Sowy.
A jutro, które jest teraz odległe jak drugi koniec świata, będzie kolejny dzień. Zwykły – niezwykły dzień zwykłego skrzata. Takiego jak inne skrzaty. Chociaż w głębi duszy trochę innego. Bo należącego do różnych światów a nie tylko do tego tutaj.