Pewnego razu była sobie mała dziewczynka. Zwyczajna. Dziewczynka uwielbiała pociągi. Całymi dniami potrafiła bawić się swoją kolejką. Najpierw układała tory. Długie, z rozjazdami, z wysokim mostem, z mnóstwem zakrętów w różne strony. Wkrótce miękki dywan w dużym pokoju pokrywała sieć torów kolejowych. Potem budowała tunel, z kolorowych klocków. Musiał być koniecznie długi i ciemny. Tylko gdzieniegdzie powstawały małe okienka, przez które ledwo przeciskał się do środka promień światła. W końcu stawiała na torach małą lokomotywkę, która wyglądała jak prawdziwa, i przyczepiała do niej małe wagoniki. I rozpoczynała daleką podróż. Pociąg gnał po torach, koła stukały rytmicznie, wagoniki lekko podskakiwały. Dziewczynka zapominała o całym świecie. Marzyła tylko o tym, żeby móc stać się tak malutką, żeby wsiąść kiedyś do tego pociągu i zobaczyć tory i wszystko dookoła z perspektywy małego wagonika.
Któregoś dnia jak zwykle siedziała na dywanie a pociąg właśnie szykował się do odjazdu. Nagle zakręciło jej się w głowie, wszystko co było wokół niej zaczęło jakby się oddalać i po chwili dziewczynka zorientowała się, że nadal siedzi na dywanie, ale jest taka malutka, że dywan jest wielki jak wyspa. Usłyszała stukot kół i zobaczyła nadjeżdżający pociąg. Wstała szybko i podeszła do torów. Pociąg zatrzymał się tuż przed nią. Drzwi małego wagonika otworzyły się i dziewczynka wsiadła do środka. Teraz rozpoczęła się prawdziwa podróż. Tory ciągnęły się hen daleko, pociąg zwalniał tylko przed rozjazdami, poza tym gnał szybko po torach i szybko pokonywał zakręty. Dziewczynka musiała trzymać się mocno. Kiedy przejeżdżali przez most wydał się on dziewczynce tak wysoki, że zaczęła się obawiać, że pociąg spadnie i rozbije się na kawałki. Podróż była wspaniała, tylko dziewczynce co jakiś czas serduszko biło mocniej.
Nagle zauważyła, że zbliżają się do tunelu. Z tej perspektywy wydawał się ogromny! Kiedy pociąg wjechał do niego zrobiło się ciemno i zimno. Ani jeden promień światła nie docierał do środka. Dziewczynce wydawało się, że całą wieczność jadą tym tunelem a jej serduszko biło tak mocno, że wyraźnie je słyszała. Bardzo chciała już znaleźć się znowu poza tunelem.
W końcu wyjechali na zewnątrz i znowu światło zalało wszystko. Podróż trwała już długo, koła stukały rytmicznie, dziewczynka z emocji usnęła w małym wagoniku, który lekko podskakiwał i kołysał się na torach.
Kiedy się obudziła znowu była duża. Lokomotywa z wagonikami stała na stacji. Nadchodził wieczór i trzeba było iść spać.
Na drugi dzień dziewczynka znowu zbudowała tory. Z rozjazdami, zakrętami i wysokim mostem. Upewniła się tylko, że barierki na moście są odpowiednio zamontowane i pociąg na pewno przez nie nie wypadnie. Poprawiła zakręty, żeby tory nie rozłączyły się przypadkiem kiedy pociąg będzie szybko je pokonywał. A potem zaczęła budować tunel, z kolorowych klocków. Wysoki i długi i … zatrzymała się trzymając w dłoni klocek, po chwili jednak wróciła do budowania. Klocek po klocku, wkrótce kolorowy tunel był gotowy, jak zawsze. Jednak tym razem z jednej i z drugiej strony miał wysokie i szerokie okna, takie żeby do środka mogło dostać się jak najwięcej światła.
Pewnego razu był sobie Kaktus. Zielony, lekko tęgawy, najeżony igłami. Zupełnie jak krawiecki przybornik. Kwiaty na parapecie czuły pewien respekt przed Kaktusem. Byle muszka nie usiądzie na nim. Kot też omijał go z daleka. Wszyscy okazywali szacunek Kaktusowi. Kaktus miał piękną doniczkę, urodą jednak nie grzeszył. Jeżył się więc i igły pokazywał i po cichu marzył o byciu kwiatem, takim prawdziwym.
Można dużo opowiadać o tym jak zbyteczna jest uroda. Jak dużo ważniejszy charakter. Kaktusowi charakteru nie brakowało, ale z chęcią byłby choć raz tylko ozdobą, chciałby pysznić się kolorami, zdobić parapet, nie tylko budzić respekt. Tuż obok stały Fiołki, pachnące słodko i piękna Orchidea, wyprostowana i smukła. Dech zapierało od patrzenia na ich barwne kwiaty. Kaktus ze swymi igłami wyglądał oryginalnie, nie można zaprzeczyć. I sprawiał wrażenie twardziela. W duszy był jednak wrażliwcem i nie chciał być postrzegany tylko poprzez kolce, które zdobiły jego pękatą postać. Nie za to ceni się kwiaty.
Ale los wie chyba co robi czyniąc nas tymi, którymi jesteśmy. Nadszedł czas życiowej próby. Kwiaty zostały w mieszkaniu na dwa tygodnie same. Niedobór wody im nie służył. Uroda przegrała. Piękna orchidea stała nadal wyprostowana i smukła, ale straciła swe niezwykłe kwiaty. Fiołki skurczyły się, poskręcały a ich zapach zniknął. Kaktus przetrwał. Stał dumny, niezłomny, z najeżonymi igłami i teraz to on zdobił parapet. Raz wreszcie i w czymś chociaż był bezkonkurencyjny…
Na niebie chmury, płyną powoli, kształty zmieniają. Popatrz do góry – widzisz żyrafę? A tuż obok zając, z długimi uszami. A jedną promień słońca przedziurawił, wygląda jakby miała oko. A tamta wysoko, zupełnie jakby motyl, ze skrzydełkami. A czasami kiedy spojrzy się na niebo, przed siebie, to widzi się jakby góry, z zaokrąglonymi szczytami, wznoszące się wysoko, pomiędzy domami.
Czasami aż dech zapiera tak piękne są to obrazy.
Tuż nad życiem, które codziennie wokół się toczy. Wystarczy tylko zatrzymać się na chwilę, otwarte mieć oczy i podnieść głowę do góry, wysoko. I spojrzeć ponad miasto, na niebo i na chmury. Popatrzeć jak płyną spokojnie, nigdzie się nie spiesząc. Nie wpadając na siebie i się nie popychając. Tylko czasami w jedno się łącząc, niezwykłe kształty przybierają. I malując obrazy ciągle nowe.
Może dlatego mimo biegu nieustającego, co dzień od nowa, w kierunku nieznanym, tysiąca spraw do załatwienia i do zapamiętania – mimo to wszystko właśnie – najczęściej w chmurach lubimy mieć głowę …
Futrzaku – wakacyjnie dla Ciebie …😃
Jak można nie kochać jazdy na rowerze. Na dwóch kołach lub czterech – to jest bez różnicy. I na dwóch i na czterech można pędzić przed siebie po ulicy. Można też powolutku się przemieszczać. Delektując się chwilą. Wiatr lekki wieje, słońce śmieje się z góry wisząc sobie na niebie. A na dole ulicami jadą, pędzą, suną przed siebie rowerzyści – mali i duzi – swoimi rowerami. Koła szemrzą melodie, które do ucha wpadają. Ramy skrzypią lekko i nieco się uginają. I – choć tego nikt nie widzi – wszystkim im u ramion skrzydła wyrastają. I jeszcze tylko chwila a poszybują w górę. I potrącą kierownicami tamtą dużą chmurę. I kiedy spojrzysz w niebo to zobaczysz jak suną na swoich lśniących rowerach. Jak ptaki kolorowe. I usłyszysz jak dzwonią ci nad głową dzwonki rowerowe, srebrzyście.
Oczywiście rowery i ludzie nie latają. Takie rzeczy tylko w bajkach się zdarzają. W życiu nic takiego zdarzyć się nie może.
Więc suną barwne rowery ulicą, łąką, bezdrożem. Podskakują na wybojach. A potem pędzą dalej. Tym, że droga jest kręta i długa, nie przejmują się wcale. Bo nie można nie kochać jazdy na rowerze. Wiatru na ramionach i wolności w głowie. I miłego łaskotania na plecach, w miejscu gdzie zwykle łopatki ludziom z pleców wystają, a rowerzystom podczas jazdy skrzydła wyrastają.
– Mamo,mamo, tam jest pająk!
– Gdzie synku?
– Widziałem jak szedł tam sobie. Ale proszę, nie zabijajcie go, proooszę!
– Chcesz uratować mu życie? Pewnie nie był zbyt duży?
– Nie, był mały i bardzo miły. I uciekał swoimi małymi nóżkami tak szybko, przed nami.
Pewnego razu był sobie pająk. Niewielki, malutki właściwie. Człowiek był od niego większy milion razy. Pająk miał maciupeńką główkę i niewielki tułów. No i do tego sześć chudych nóg. Jak to pająk. Mieszkał sobie spokojnie, w rogu pokoju, przy podłodze. Jego pajęczyna ledwo był widoczna i niewielka. Nie był zresztą tak uzdolniony jak inne pająki, których pajęczyny wyglądały jak koronkowe serwetki.
Życie upływało mu na polowaniu na małe muszki i leniwym kołysaniu się na nitce pajęczyny. Czasami zapuszczał się za komodę. W każdym razie starał się nie wchodzić w oczy człowiekowi, który był tak wielki, że pająk nie mógł go nawet objąć wzrokiem!
Któregoś dnia pająka obudził hałas, coś huczało, wszystko się poruszało. W mieszkaniu działo się coś niezwykłego. W pewnym momencie komoda odpłynęła od ściany i pająk został zdemaskowany… Zastygł bez ruchu, jakby to miało uczynić go niewidzialnym. I nagle usłyszał krzyk:
– Pająk, pająk ! Tam jest straszny pająk!
Teraz dopiero pająk przeraził się nie na żarty. Czyżby w pobliżu był jakiś straszny pająk? Jakiś potworny, budzący grozę i pewnie pożerający inne pająki??? Bo przecież to z pewnością nie chodzi o niego… Pająk co sił w sześciu nogach zaczął biec przed siebie. Nie chciał zginąć w paszczy jakiegoś okropnego pająka, który przeraża nawet tak wielkie stworzenia jak ludzie. Szybko wbiegł za podłogową listwę i tam dopiero odetchnął. Słyszał, że człowiek jeszcze próbował złapać tego strasznego pająka, i to całkiem blisko tej listwy, ale wkrótce wszystko ucichło. Uff, pewnie sobie poszedł ten potworny pająk…
Pająk postanowił odtąd być ostrożniejszy. I w duchu pocieszał się, że przynajmniej człowiek jest na tyle spokojny, że na niego nie poluje i pozwala mu tu spokojnie mieszkać. Nie tak jak ten okropny pająk, który tak wszystkich przestraszył i pewnie jego też połknąłby natychmiast…
– Mamo! Błyszczą ci się oczy! Dlaczego?
– Nie wiem, może światło się w nich odbija.
– Cały czas błyszczą i nie gasną.
– Hmm, może mam w nich małe żarówki…
– Nieee, już wiem – ty po prostu jesz dużo surówki!
– Jak ktoś je dużo surówki to ma błyszczące oczy ?
– Tak, dużo surówki i marchewki też…
Bajka dla Kasi P…. żeby pamiętała, że dla niektórych jest i będzie niedoścignionym wzorem
Pewnego razu była sobie królewna. Mieszkała w wielkim królestwie i przyjaźniła się z innymi królewnami. Królewna była bardzo pracowita i mądra ale chyba o tym wcale nie wiedziała, bo to była bardzo skromna królewna, zupełnie niepodobna do innych. Ponieważ świat się zmienił już dawno i nawet królewny w bajkach nie miały beztroskiego życia, które mogłoby upływać na tańcach i zabawach, królewna musiała pracować. Nie była to ciężka praca. Inne królewny miewały trudniejsze prace do wykonania. Królewna zajmowała się szyciem rękawiczek. Szyła ich każdego dnia całe mnóstwo. Były to piękne, maleńkie rękawiczki, które nie mogły równać się z żadnymi innymi. Królewna codziennie kilka godzin spędzała nad wykrojem i starannym zszyciem każdego palca w rękawiczce. Używała najpiękniejszych tkanin: jedwabiu, koronek. Wiele osób w królestwie nosiło rękawiczki uszyte przez królewnę.
Królewna nie była jednak szczęśliwa. Wydawało jej się, że jej życie jest smutne i monotonne. Zazdrościła innym królewnom ich zajęć, chociaż dokładnie nie wiedziała dlaczego. Czuła, głęboko w środku, że czegoś jej brakuje.
I mimo, że wieść o niezwykłych rękawiczkach rozeszła się wszędzie i królewny z całej okolicy chciały je mieć a królewna ledwo nadążała z szyciem, któregoś dnia królewna wstała jeszcze bardziej smutna niż zwykle. Miała dosyć szycia rękawiczek. To zajęcie nudne i nikomu nie potrzebne. Chciałaby spróbować może czegoś innego. Może gdyby tak szyła suknie, albo kapelusze! To byłoby coś. Tylko, że najlepiej umiała szyć rękawiczki…
Królewna ubrała się i wyszła ze swojego zamku. Postanowiła poszukać zajęcia, które da jej szczęście.
Długo wędrowała przed siebie aż spotkała ogrodnika. Ogrodnik schylał się nad grządką pięknych kwiatów. Wyglądał na zmęczonego ale uśmiechnął się przyjaźnie.
– Czy twoje zajęcie daje ci szczęście? – zapytała królewna.
– O tak – odpowiedział ogrodnik – kocham moje róże i inne piękne kwiaty. Lubię patrzeć jak rozkwitają i mienią się barwami.
– Ale to bardzo ciężka i żmudna praca? – zdziwiła się królewna.
– Zgadza się. Ale efekt jest wspaniały, sama popatrz – i wskazał ręką barwny ogród. Był rzeczywiście wspaniały – dzieci przychodzą tu się bawić. Czasami przychodzą zakochani…
– I niczego ci nie brak? – zapytała królewna.
– Cóż, przydałyby się rękawiczki. Takie grube, żebym nie kaleczył palców – zaśmiał się ogrodnik i wręczył królewnie piękną różę.
Królewna zamyśliła się i poszła dalej. Po jakimś czasie doszła do wielkiego targu. Na targu stały piękne stragany pełne owoców, warzyw, serów i innych produktów. Panował tu wesoły harmider. Sprzedawcy nawoływali do przechodniów zachwalając swój towar, śmiali się i żartowali. Królewna podeszła do jednego ze stoisk przy którym stali mężczyzna i kobieta.
– Czy wasze zajęcie daje wam szczęście? – zapytała królewna.
– O tak – zaśmiała się kobieta – lubimy rozmawiać z ludźmi. Oferujemy im najlepsze sery z naszej mleczarni i cieszymy się kiedy klienci wracają, żeby kupić więcej.
– Ale to musi być męczące tak stać cały dzień przy stoisku – stwierdziła królewna.
– Trochę jest męczące – odpowiedział mężczyzna – ale stoimy tu razem z żoną, rozmawiamy, śmiejemy się. Lubimy też innych sprzedawców. Tu jest bardzo wesoło – i mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
– I nie czujecie, że czegoś wam brak?
– Oj, przydałyby się rękawiczki. Takie ocieplane – powiedziała kobieta – czasami wieje chłodny wiatr i dłonie tak grabieją z zimna, że ciężko wykładać towar – mąż kobiety przytaknął skwapliwie. A potem wręczyli królewnie pachnący kawałek białego sera.
Królewna szła dalej i rozmyślała. Czuła, że coś dzieje się z jej środkiem. Jakby zaczął się czymś wypełniać. W pewnym momencie minęła niewielki budynek. Drzwi były uchylone a ze środka dochodziły wspaniałe zapachy. Królewna weszła do środka. Była tam kuchnia, lśniąca czystością i pachnąca chlebem. Przy kuchni stała tęga kucharka i podśpiewując pod nosem mieszała coś w wielkim garze.
– Czy twoje zajęcie daje ci szczęście?- zapytała królewna.
– O tak! – odpowiedziała kucharka i postawiła przed królewną talerz pachnącej zupy – jedz kochana. Uwielbiam gotować smakowite potrawy i patrzeć jak inni zajadają je ze smakiem. To prawdziwe szczęście!
– Ale to ciężka praca, stać przy parujących garnkach, ugniatać ciasto, mieszać składniki….
– Może i ciężka ale czy czujesz te zapachy? A zupa nie jest pyszna? – uśmiechnęła się kucharka. Zupa była pyszna, królewna musiała to przyznać.
– I niczego ci nie brak kiedy to robisz? – zapytała królewna. Kucharka podparła się pod bokiem, zamyśliła się i odparła – hmm, przydałyby się rękawiczki. Czasami parzę sobie palce kiedy wyjmuję ciasto z pieca. Taaa…. rękawiczki byłyby bardzo pomocne.
Na pożegnanie kucharka wręczyła królewnie kawałek pysznego ciasta i wróciła zadowolona do gotowania.
Teraz królewna już wyraźnie czuła, że uczucie braku, jakie miała w środku, znika. Biegła tak szybko jak tylko mogła do swojego zamku. Chciała jak najszybciej zasiąść do swojej pracy.
Następnego dnia królewna uszyła piękne rękawice dla ogrodnika, z grubej tkaniny, której nie przebije kolec róży. A potem uszyła grube rękawice, podszyte kożuszkiem, dla małżeństwa sprzedawców. Postanowiła, że uszyje takie dla wszystkich sprzedawców na targu. A na końcu uszyła piękne, kolorowe rękawice dla kucharki, z podwójnego materiału, żeby można było w nich podnosić gorące naczynia. Po ciężkiej pracy usiadła wygodnie i snuła plany o szyciu rękawiczek dużych i małych, ciepłych i lżejszych, do pracy i na spacery. I postanowiła wymyślić nowe wzory tych koronkowych i jedwabnych. I nagle poczuła się szczęśliwa przy swoim małym warsztaciku. A uczucie braku odeszło na zawsze.
Pewnego razu była sobie pęknięta opona. Leżała na skraju szosy, mokra od kropelków porannej rosy. Pęknięcie nie było duże ale o tym żeby jechać na niej dalej nie mogło być mowy. Bezmyślnie więc i bezdusznie została tu porzucona. Gdyby ktoś ludzki odruch okazał i zabrał ją do naprawy, tam mogliby ją załatać. Z załatanym pęknięciem mogłaby przecież znaleźć jakieś zajęcie. Wcale nie musi być kołem przy aucie, dawno pochowała takie ambicje. Ale gdyby ktoś jej pęknięcie załatał mogłaby zacząć nowe, inne życie. Mogłaby zostać – to się przecież zdarza – dziecięcą chuśtawką na placu zabaw. I zamiast toczyć się ciemną szosą przed siebie, mogłaby wznosić się codziennie wysoko, prawie do chmur płynących wolno po niebie.
Pęknięcie nie było duże, wystarczyłaby jedna niewielka łata. Gdyby ktoś zechciał zatrzymać się w tym pędzie, zjechać na pobocze i dostrzec smutną oponę. Zawieźć do wulkanizacji, gdzie można pęknięcie załatać. Tak żeby można z niej bez obaw zrobić chuśtawkę na jasnym placu zabaw. I przywrócić życiu.
Tylko tyle to byłoby już wiele dla pękniętej opony porzuconej na skraju pędzącego przed siebie świata. Bo jej pękniętego serca żaden wulkanizator nie jest już w stanie załatać.
Pewnego razu była sobie damska torebka. Z zewnątrz piękna, elegancka, z prawdziwej skóry. W środku – istne pobojowisko – wszystko powywracane nogami do góry! Portfel, telefon, bilet, breloczek, batonik, dokumenty, kosmetyki, dziecięcy smoczek, chusteczki, klucze, nici kolorowe – niegdyś leżały w pudełeczku, w równym rządku, teraz leżą całkiem luzem…wszystko w jednym wielkim nieporządku. Kłębi się wszystko, plącze i myli. Ciężko wydobyć cokolwiek w jednej krótkiej chwili. Czasami i dłuższa chwila nie pomaga. Telefon dzwoni, lecz gdzie jest dokładnie, tego nikt nie zgadnie. Klucze gdzieś wpadły, są pewnie na samym spodzie, pod dokumentami, albo raczej może pomiędzy chusteczkami. Termin przydatności do spożycia batonika dawno minął a bilet …to ten sam, który ostatnio zaginął i się nie odnalazł.
Tak to właśnie bywa z damskimi torebkami, niestety. Torebka mętlik ma w głowie i w duszy. Chciałaby w końcu dojść do ładu ze sobą. Nie być wciąż źródłem frustracji lecz bardziej świata ozdobą. Chaos w życiu raczej utrudnia niż pomaga. Bałagan przeszkadza myśli poskładać. Trzeba by może któregoś razu wyrzucić wszystko z siebie. A potem ze spokojem spowrotem poukładać. Sprawdzić co z tego można wyrzucić a co nadaje się jeszcze do użycia. A potem może postarać się o jakiś organizer do torebki i życia…