Dzień wstał mroźny lecz jasny, pełen słońca, które obsypało drobnymi kryształkami ośnieżone gałęzie drzew. Las ucichł pod śnieżną pierzyną i metydował w dostojnym nieporuszeniu. Wszelkie szmery schowały się w zagłębieniach śnieżnych zasp. Czas jakby zatrzymał się i delektował ciszą i bielą, która kojarzyła mu się z początkiem…
Zielony Skrzat z trudem otworzył drewniane drzwi swojej leśnej chatki. Chatka do wysokości parapetów okiennych była przysypana śniegiem. Drzwi udało się otworzyć tylko dzięki prawdziwej krzepie Zielonego Skrzata, którą szczycił się wśród znajomych. Teraz czas zabrać się za odśnieżanie, chociaż z grubsza…
Serce dzielnego Zielonego Skrzata na chwilę zadrżało, kiedy spod śniegu usłyszał mruknięcie. Opanował jednak drżenia serca i delikatnie rozsunął śnieg w miejscu, z którego dochodził tak nieoczekiwany dźwięk. Czarny łepek małego kotka na tle białego śniegu wyglądał jak błyszczący węgielek.
– Skąd się tu wziąłeś? – zapytał zdumiony Zielony Skrzat – pewnie zmarzłeś bardzo.
Kotek powoli ruszył w stronę otwartych drzwi chatki i bez dodatkowych ceremonii przekroczył próg. Rozejrzał się po wnętrzu po czym podszedł do buchającego przyjemnym ciepłem kominka.
Zielony Skrzat nalał mleka do miseczki i postawił przed kotkiem. Kotek łapczywie wypił kilka łyków. W cichej chatce rozległ się miły dla ucha dźwięk chłeptania … (co za słowo! Miękkie jak ulubione kapcie . Zielony Skrzat chwycił się pod boki i pokręcił powoli głową.
– Może zostaniesz? Chociaż do końca zimy? Będzie nam raźniej w mroźne wieczory.
Kotek spojrzał na niego z zaciekawieniem po czym odwrócił się, podreptał na dywanik przed kominkiem i ułożył się wygodnie.
Nadszedł wieczór. Za oknem las przybrał najciemniejsze kolory, najdziwniejsze kształty i najbardziej zadziwiające wydawał dźwięki. Można by było się przerazić, gdyby nie było się przyzwyczajonym.
Skrzat i kotek nie zwracali na to uwagi. Obecność tego drugiego na każdego z nich wpływała kojąco. W domku było przytulnie i ciepło. I chociaż nie mieli sobie za wiele do powiedzenia – bo skrzat i kot nie mówią tym samym językiem – to było tak, jakby nic nie trzeba było dodawać.
Dary od losu należy przyjmować w milczeniu nie tylko dlatego, że łatwo je spłoszyć…
– Odpoczywaj, no już. Szybciej! Miałeś odpoczywać, to rób to.
– Chciałbym, ale mi przeszkadzasz. Przez chwilę bądź cicho, proszę.
– Byłem przez chwilę. Myślałem, że już odpocząłeś. Miałeś krótko to robić.
– Krótko nie znaczy aż tak krótko! Nawet nie zmrużyłem oka.
– To ile minut potrzebujesz? Jak długo mam być cicho?
– Może ze dwadzieścia minut… Dasz radę?
– Dwadzieścia to długo czy krótko? Nie wiem, czy dam radę. Ile to dwadzieścia?
– Może więc nie odzywaj się i nie hałasuj póki ja nie zacznę? Za dwadzieścia minut sam się do ciebie odezwę.
– No, nie wiem… a skąd ty będziesz wiedział, że to już dwadzieścia minut?
– Nastawię budzik, to proste.
– Czyli będę mógł się odezwać kiedy zadzwoni budzik? To rzeczywiście proste.
– Nie. Dopiero wtedy kiedy ja się odezwę.
– A jeśli się nie odezwiesz?
– To będzie oznaczać, że może jeszcze nie wypocząłem….
– Ale mówiłeś, że dwadzieścia minut! To ile, jeśli nie dwadzieścia?
– Nie wiem, ale zmarnowaliśmy już kilka minut z tych dwudziestu na twoje pytania.
– Chcę tylko wiedzieć, kiedy będziemy mogli już znowu rozmawiać.
– Kiedy odpocznę. Potrzebuję do tego ciszy i spokoju.
– To odpoczywaj! Szybko!
– Nie można odpoczywać szybko. Można krótko, ale musi być bardzo cicho.
– To już będę cicho. I poczekam aż się odezwiesz.
– Dobrze. To odpoczywam…
– Dwadzieścia minut?
– Znowu minuta ucieka… ciii…
– Okej… to już ciii… tylko… odezwij się jak już odpoczniesz.
Biel zieleń
Błękit
Pogoda figle
Przebiera pory
Roku
I w dziwne
Suknie stroi
Lato się wolno
Rozkręca
Zimie bliżej
Do lata
Wiosna spóźnionym
Śniegiem
Krokusy
Niepokoi
Wiatr z deszczem
Tańcują
Kiedy śnieg
Ma padać
Śnieg pada
Kiedy
Pąki już
Na drzewach
Można straszne
Historie
O tym
rozpowiadać
Lub zadbać
O tę pogodę
Która w duszy
Nam śpiewa
Babcia i dziadek zasiedli do kolacji. Kolacja była skromna – na noc nie powinno jeść się zbyt dużo. Za to jak zawsze była smaczna, bo smaczne jedzenie dobrze wpływa na nastrój.
Już mieli rozpocząć jedzenie, kiedy nagle Felek jak burza wpadł do mieszkania i wbiegł do kuchni.
– Nigdy się z nimi nie dogadam! Wnerwiają mnie! I wiecznie się czepiają!
– Kto taki? – zapytał zdziwiony dziadek.
– Rodzice! A kto inny? – odparł Felek. – interesuje ich tylko to, co robiłem w szkole i czy zdam do kolejnej klasy. Nie akceptują moich kolegów. Nawet moja bluza im się nie podoba!
– Całkiem ładna bluza – powiedziała babcia, nakładając sobie jedzenie na talerz. – Napijesz się herbaty Felku? – zapytała.
– Nieee… dziękuję za herbatę. Ale… czy mógłbym zamieszkać z wami? – zapytał Felek.
– Cóż – dziadek spojrzał niepewnie na babcię – czy mógłbyś zamieszkać z nami…? Sam nie wiem.
– Oczywiście, że tak – odpowiedziała zdecydowanie babcia. – Zawsze znajdzie się tutaj miejsce dla ciebie. Sądzę jednak, że wcale byś nie chciał. Tęskniłbyś za rodzicami.
– Wcale bym nie tęsknił! – obruszył się Felek – nie wyobrażacie sobie jacy potrafią być denerwujący!
– Możemy sobie to wyobrazić – uśmiechnął się dziadek. – Ale my też pewnie tacy bywamy.
– Nie, wy jesteście w porządku – odpowiedział Felek. – Zawsze macie czas na to, żeby mnie wysłuchać.
– Czas… – babcia przez chwilę zamyśliła się nad tym słowem. – Oto słowo klucz. Lecz nie wszyscy potrafią dobrze posługiwać się kluczami.
Nad kuchennym stołem zapadła cisza. Można by usłyszeć, jak pająk snuje swoją nić w odległym rogu sufitu.
Felek i dziadek z zaciekawieniem przyglądali się babci, która uśmiechała się lekko w zamyśleniu.
– Czas jest zawsze – powiedziała w końcu – i każdy ma go mniej więcej tyle samo. Ale przez większość życia bardzo się go trwoni. Niektórzy dopiero z wiekiem nabywają ważną umiejętność – dobrze wykorzystywać czas i przeznaczać go na to, co najważniejsze.
– To chyba nie takie trudne? – zapytał Felek.
– Bardzo trudne – odpowiedziała babcia.
– Rodzice nie mają czasu – pokręcił przecząco głową Felek – muszą pracować i zajmować się różnymi rzeczami… Dla mnie już go nie starcza…
– To nie dobrze… – babcia pokiwała głową – wciąż nie znaleźli klucza…
– Nic z tego nie rozumiem – westchnął Felek – ale najważniejsze, że wy tak.
– Od tego w końcu jesteśmy – uśmiechnął się dziadek.
– Właśnie – dodała babcia – zaparzę herbatę Felku i podam ci talerz. I może razem coś wymyślimy. A tymczasem – smaczna kolacja nikomu nie zaszkodzi.
… Pewnie, że nie. A zwłaszcza w doskonałym towarzystwie! W którym każdy wie, jak dobrze wykorzystywać posiadany czas. Wcale nie na pracę czy na szkołę, ale na coś dużo ważniejszego, o czym tak często i tak bardzo niektórzy zapominają.
Mała mysz dzbanek kawy
Na stoliczek odstawia
Chrupiącą chałeczkę
W międzyczasie plan
Na dzień cały omawia
Z sąsiadką z naprzeciwka
Co wpadła na chwileczkę
Kawa pachnie
I chałka jak marzenie
A to przecież
Zwyczajny poranek
Żadne wielkie
Wyjątkowe wydarzenie
Szum za oknem
Jasne niebo zza firanek…
(… W podzięce za
zwyczajne poranki
I wszystkie świata
porannych kaw filiżanki)
– Posuń się. Masz swoje miejsce. Zawsze się rozpychasz!
– Nieprawda. To właśnie ty się rozpychasz! Przesuwasz się zawsze w moją stronę i ja nie mam już miejsca.
– Ciii… – przestańcie się kłócić. – Zaraz któraś spadnie i będzie nieszczęście!
– Ta półka jest za wąska. Zaraz wszystkie spadniemy…
Kremowe filiżanki w drobne wzorki wierciły się na półce nad kuchennym blatem i szturchały bez przerwy.
Duża cynowa cukiernica wzdychała ciężko. Co za hałas! Nie można odpocząć. Te filiżanki nigdy chyba nie spoważnieją. Nie potrafią siedzieć spokojnie. Duża cynowa cukiernica nie znosiła hałasu. Uważała też, że powinna bywać w bardziej wytwornych miejscach niż ta kuchnia. Kuchnia była co prawda obszerna i cała w bieli, a gospodyni bardzo dbała o porządek. Po środku kuchni stał duży okrągły stół, a cukiernica zajmowała na nim honorowe miejsce. Mimo wszystko… te ciągłe hałasy. Uszy pękają!
Filiżanki były dzisiaj wyjątkowo nieznośne. Z półki wciąż dochodziły szepty i posykiwania. Zaokrąglony dzbanek do herbaty z porcelany miśnieńskiej uśmiechał się pod nosem. Lubił gwar kuchni i lubił trzpiotki filiżanki. Przysłuchiwał się ich sporom i trochę zazdrościł. One zawsze miały swoje towarzystwo. On zwykle stał na półce samotnie. Duża cynowa cukiernica zupełnie go ignorowała i bywało, że przez cały dzień nie miał do kogo zagadnąć.
Nagle w kuchni zaczęło się poruszenie. Ktoś przyjechał i przyniósł pakunki, które wylądowały na stole. Cynowa cukiernica odsunęła się urażona, a tymczasem gospodyni poruszała się energicznie po kuchni, rozpakowując pakunki i układając w szafkach i na półkach sprawunki. W końcu stół był prawie pusty. Została jedna duża paczka, nad którą gospodyni zatrzymała się z uśmiechem na ustach. Po chwili bardzo powoli zaczęła rozpakowywać paczkę aż w końcu wyłonił się z niej bardzo kształtny przedmiot. Na smukłej zdobionej nóżce, cały z kryształu, błyszczący nowością i stylem.
– Patera na ciasto… – szepnęła duża cynowa cukiernica. – Niezwykła!
– Fiu, fiu… – zagwizdał zaokrąglony dzbanek do herbaty – coś nowego.
A w wyobraźni zobaczył siebie i paterę, gawędzących o życiu i pękających ze śmiechu, jak starzy dobrzy znajomi.
Filiżanki zamikły i wychyliły się niebezpiecznie ze swojej półki. Wszystkie teraz rozpychały się jak mogły, żeby jak najdokładniej przyjrzeć się przybyszowi.
Wszyscy czuli radość na myśl o spotkaniu na stole podczas popołudniowej herbaty. Gospodyni piekła ciasto więc wiadomo już było, że nowa patera pojawi się także. Filiżanki potrząsały uszkami na wszelki wypadek, żeby strzepnąć z nich okruszki kurzu, chociaż gospodyni zawsze wycierała je czystą ściereczką przed zaniesieniem do stołu. Duża cynowa cukiernica układała w głowie treść mowy powitalnej, której wygłoszenie – jako do najstarszej z towarzystwa – należało do niej. Miśnieński dzbanek niczym się nie przejmował. Zawsze potrafił dobrze się zaprezentować i cieszył się tylko na myśl o zupełnie wyjątkowym popołudniu.
Zapach ciasta i świeżo zaparzonej herbaty jaśminowej uciszył wszystkie troski i niepokoje. Nikt się już nie rozpychał, nikt nie wzdychał i nikt nikogo nie uciszał. Każdy znał swoje miejsce i zadanie i było jak w najlepszej orkiestrze. W której bardzo różne i zupełnie niepodobne do siebie dźwięki tworzą jedną wspaniałą harmonijną całość, zamykającą w sobie niezwykłe doznanie ulotnej szczęśliwej chwili, w której wszystko jest tak, jak powinno.
Najpierw wstań rano i wyjrzyj przez okno
Za oknem śnieg świat pobielił
Można już strzepnąć z głowy snów resztki
I wyjść z kokonu ciepłej pościeli
Powietrze rześkie wciągnąć w płuca
Poczuć jak krew w żyłach krąży
Dzisiaj sobota dzień pod tytułem:
“Spokojnie, wszystko się zdąży!”
Na sam początek ziarna kawy
Zmieli się w młynku bez pośpiechu
Kiedy jej zapach obejmie mieszkanie
Czas na chwilę oddechu
Dzień też już się rozsiadł i nić rozwija
Z motka spraw większych i małych
Można z niej utkać barwną chustę
I nosić przez tydzień cały
Jak płaszcz ochronny który nas chroni
Przed napastliwą codziennością
Która próbuje zakryć wszystkie barwy
Swą ulubioną szarością
Lecz dzisiaj przed siebie w śnieżne ścieżki
Bez Jutro ani Wczoraj!
Dzisiaj niech pośpi w zagrodzie ciszy
Natłoku myśli sfora
Sobota…
Puk puk… kto tam?
Dobry nastrój! Ja tylko na chwilę! Muszę dziś odwiedzić
Mam w zanadrzu
Na czas świąt I miły klimat
Dobry sposób
Wpadaj, siadaj…
Kawę pijesz? Zjesz pierniczka?
Czy makowiec?
Miło jakoś
Tak od razu! Dobry nastrój
Zawodowiec
Aaa… kaweczka
I pierniczek Przyda się zapas
Energii
Czy już czujesz
Jak to działa? To tylko dzięki
Synergii…
Trudne słowo
Ale ładne. I plastyczne
Niesłychanie
A oznacza
Rzadką dziś rzecz:
… Współdziałanie…
Współdziałanie?
To jest sposób? Na udane
Święta?
Też… lecz także
I na życie. Mało kto o tym
Pamięta…
Zawadiacko przesunął czapkę na tył głowy i ruszył przed siebie raźnym krokiem. Świt zmrożony był jeszcze, jakby ktoś go dopiero wyjął z zamrażalnika. Wszystko wokół spowijała przeźroczysta i nieruchoma biel. Niebo też było jeszcze całkiem blade. Lecz na horyzoncie już pojawiała się jasnopomarańczowa linia wstającego zimowego słońca. Jeszcze niechętnie, z obowiązku jednak rozciągało cieniutkie o tej porze roku promienie.
Droga była przyjemna, wzdłuż ścieżki rosły wysokie drzewa – o tej porze bezlistne – ale ich grube pnie sprawiały, że czuł jakby szedł przez amfiladę jasnych pokoi. Na polach wokół czarne ptaki zrywały się chmarami i najpierw krążyły wysoko, a potem nagle opadały na któreś z drzew. Drzewo stawało się wówczas gadatliwe i ruchome, co dodawało otuchy samotnemu wędrowcowi.
Wkrótce słońce podniosło się i poranek nastał świetlisty. Wszystko wokół stało się dużo wyraźniejsze. Świat nadal był chłodny i niedostępny, ale nieco odtajał.
Kiedy wyszedł na szeroką polanę wszyscy byli już na miejscu. Gwar rozmów poruszał powietrze. Wszyscy byli podekscytowani. To już dziś. Nastał ten dzień i wreszcie można było odetchnąć od codziennych zajęć i rozpocząć celebrację.
– Przed nami dzień pełen przyjemności! Dzisiaj nikt do nikogo nie będzie miał o nic pretensji. Dzisiaj wszyscy jesteśmy sobie bliscy mimo wszelkich różnic między nami. Dzisiaj też wszyscy się wspieramy i okazujemy sobie sympatię.
– A jeśli ktoś jednak powie coś niechcący? – zapytał ktoś.
– Cóż, to wtedy nikt się nie pogniewa. Bo czasami zdarza się, że komuś przez przypadek powie się niechcący coś niezbyt miłego. Ale warto się zastanowić czy gniewanie się i obrażanie prowadzi do czegoś dobrego czy wręcz odwrotnie.
– Jednak niektórzy są bardzo wrażliwi i słowa ich dotykają.
– Słowa rzeczywiście potrafią mocno dotknąć lecz… to przecież tylko słowa… Wiatr może zabrać je ze sobą jak suche liście już kolejnego dnia. Trzeba je puścić, niech odlecą…
Poprawił czapkę, uśmiechnął się szeroko i rozłożył ramiona.
– Bądźmy dzisiaj dla siebie dobrzy. Nie twierdzę wcale, że to łatwe, ale można nabrać wprawy, jeśli próbuje się często. O tym mogę was zapewnić.
Rozległy się oklaski. Wszyscy mieli na ustach uśmiechy. Nikt nie wiedział dokładnie kim był i skąd przychodził, ale zawsze przynosił ze sobą ten nastrój. Powietrze robiło się nagle cieplejsze i zdawało się być miękkie. W tej miękkości wszyscy mieli ochotę pozostać jak najdłużej lub choćby zapamiętać ją na wiele kolejnych dni i tygodni.
Nic nie jest trwałe w życiu, a zwłaszcza ulotne są chwile. Jednak można je czasami chwycić mocno i przycisnąć do serca. Jak ogrzewacz, który ma wielką moc.
Nie lubię czerwonego
Wolałbym płaszcz zielony
Kapelusz z dużym rondem
Lubię styl nowoczesny
Wygodę i Internet
Pod ręką mam zawsze komórkę
I w Google mapkę
Dbam o kondycję i linię
Nie jadam słodyczy
A worek na prezenty
To niepraktyczne
Prezenty są całkiem spoko
Tę część swojej pracy lubię
I lubię rozważania
Metafizyczne
Szóstego mam mnóstwo pracy
Od północy do rana
Nadążam ze wszystkim dzięki
Tabelkom w Excelu
Ubieram się w tę czerwień
Chociaż mi nie do twarzy
I ruszam do pracy – zwyczajnie
Jak wokół ludzi tak wielu
A co myślałeś? Przyjacielu?
Że to się samo wszystko
Dzieje?
Że jestem jakimś
Czarodziejem???