Baranek

Pewnego razu był sobie baranek
Który był mistrzem
W robieniu pisanek
Robił ich mnóstwo każdego roku
zachwycał tym bardzo
Wszystkich wokół
‍‍‍‍‍‍‍‍‍‍‍
Na gładkie skorupki jajek wapniowe
Nanosił w skupieniu
Obrazki gotowe
Były tam góry, lasy i szare zające na łące
I jasne słońce i księżyc blady
I gwiazdy na niebie błyszczące
✨
I były miasta, małe miasteczka i rzeczki
Które tak lśniły jak wąskie
Niebieskie wstążeczki
I byli też ludzie, którzy tak wyglądali
Jak kiedy ktoś z bardzo wysoka patrzy
Drobniutcy i mali!
‍♂️‍‍♀️‍
A ich problemy całkiem wtedy znikały
Bo żeby je dostrzec z wysoka
były na to za małe
‍♀️‍♂️‍♀️‍♂️
Odmalowany przez baranka na pisankach świat
Wydawał się więc pozbawiony
Wszelkich wad
Świat pozbawiony smutku i mroku
odtwarzał baranek na skorupkach
Co roku
I ozdabiał go girlandami zielonych liści
Z nadzieją, że w końcu mu się
ziści…

Człowiek i Nuda

Pewnego razu był sobie człowiek
Który się nigdy nie nudził
Zawsze miał w głowie jakąś ideę
Z nowym pomysłem się budził

Wstawał gotowy by w życie wdrażać
Kolejne koncepcje swoje
Zajęć miał tyle, że by starczyło
Na ludzi dwoje lub troje

Czas mu upływał szybko i dobrze
I zawsze niezmiernie miło
Problem z zajęciem? Nudy na pudy?
To go nie dotyczyło!

Skąd brał pomysły? Skąd w jego głowie
Zawsze idei tysiące?
Ot, tak – po prostu – się pojawiały
Jak rano na niebie słońce!

Nigdy specjalnie tym się nie trudził
By wpaść na coś specjalnego
A jednak wciąż miał nowe pomysły
Po prostu – miał głowę do tego!

Nuda to proste i krótkie słowo
A tyle w sobie zawiera
W dodatku mimo, że takie krótkie
To jednak w plecy uwiera

Lecz nasz bohater brał je za rogi
Żeby ją zdystansować
I nuda nigdy mu nie dokuczała
Mógł się czym innym zajmować

Wiosna

Wiosna obudziła się późno jakoś. Za oknem słońce dawno już rozgościło się na niebie. Niebo oślepiało błękitem, a w gałęziach drzew ptaki rozgadane hałas czyniły niesamowity. Wiosna zdziwiła się, że spała tak mocno skoro dzień już taki piękny. Lecz może to tylko pozory? Może to Zima żarty sobie stroi? Bywa zmienną i czasami żarty się jej trzymają. Wiosna na szczęście dużo ma cierpliwości i spokoju w sobie. Cierpliwie czeka na swój czas i w ogóle nie przejmuje się tym, że Zima od czasu do czasu przymierza jej sukienki.

Na zjedzenie śniadania nie zostało już zbyt wiele czasu. Może wypicie jogurtu dzisiaj wystarczy. I kawa koniecznie – z liśćmi dzikiej koniczyny. Zieleń czas zacząć przyjmować w jak największych ilościach – zieleń daje zdrowie i życie. I mnóstwo energii, która przydaje się na co dzień. Zieleń to kolor życia, chociaż każdy kolor ma duże znaczenie dla Wiosny.

Niektórzy Wiosny nie traktują poważnie. Patrzą na nią z przymrużeniem oka. Wydaje się być zawsze zbyt młoda na to, żeby być poważną, zbyt zielona na to, żeby zrozumieć prawdziwe problemy otaczającego świata, zbyt radosna – czy to nie pozory? – żeby dało się z nią poważnie porozmawiać. Ubiera się zawsze za lekko. Nie dba o dodatki. Nie przejmuje się modą. Lubi wygodę i lubi życie, a kto dzisiaj je lubi? Tylko ci, którzy mają nie po kolei w głowie!

Czy kapelusze są modne w tym sezonie? Kto by się tym przejmował … Z pewnością nie Wiosna. Nigdy nie zważała na to, co na jej temat sądzą inni. Nigdy zresztą nie miała z tym jakiegoś problemu. Biegła przed siebie, nie zważając na innych – nie szkodząc nikomu, ale też nie zatrzymując się nad tym, co nie interesowało jej lub nie bawiło. Czy zbyt lekko podchodziła do wszystkiego? Być może. Czy było w tym coś złego? Chyba niezupełnie.

Czas płynie szybciej jakoś, kiedy ciepło i ptaki śpiewają. Dni trwają niby dłużej, a z drugiej strony – znienacka przychodzą ciepłe wieczory, które szybko pogrążają się w ciemności granatowych nocy. Trudno jest złapać chwile, które przelatują jak jerzyki w powietrzu nie gubiąc ani piórka. Czy warto je łapać? Czy lepiej patrzeć, jak fruną w piękną dal? Wiosna nigdy nie miała tendencji do zbieractwa. Wolała kwiaty rosnące na łące niż więdnące w wazonie. Wolała słowa, które wpływają na emocje w danej chwili niże te uwięzione na zawsze w formułkach, definicjach i teoriach.

Zapachy zdają się mieć kształty wiosną. Zdaje się czasami, że unoszą się w powietrzu jak duże mydlane bańki – tylko nie są z mydła, a z aromatów płynących od strony rzeki i lasu. Kiedy pęcherzyk zapachu pęka nam tuż obok nosa zdaje nam się, że wszystko wiruje i zaprasza nas do tańca. Oczywiście są i tacy, na których to nie działa. Zawsze tacy są. Wiosna to kolory i zapachy. Mówią, że powietrze pachnie wiosną inaczej, ale to nie powietrze pachnie. To przez powietrze płyną zapachy, które tworzyłyby niesamowity krajobraz, gdyby tylko były widzialne.

Co roku Wiosna budzi się z lekkim bólem głowy. Z roku na rok jest starsza – czy to jest przyczyną? Być może. Być może z wiekiem nabierała rozumu, a przecież to boli. No – sami przyznajcie! Lepiej jest biec przez życie nie myśląc i nie czując. Wtedy nie boli nic. Na ból myślenia jest jednak rada. Zdrowa dieta – ot co. Dużo zieleni – stąd w kawie dzika koniczyna – i dużo barwnych warzyw i owoców. Przy takiej diecie myśli są lżejsze. Głowa jest lżejsza. Dłonie i stopy także. Po prostu.

Zima zebrała poły swojego długiego szarego płaszcza i rozejrzała się w zamyśleniu. Trzeba mieć dużo w sobie pewności, żeby nie dać się stłamsić złej opinii. Tylko dzieci lubią Zimę. To jej wystarczy. Zresztą co ją to właściwie obchodzi? Jeśli ma się do spełnienia rolę, a z drugiej strony taką, a nie inną osobowość to czy warto ciągle od nowa to rozpatrywać pod każdym możliwym kątem? Czy nie szkoda na to czasu?

Wiosna w przekrzywionym kapeluszu wpadła na nią w progu. Zima spojrzała surowym wzrokiem tak, jak się patrzy na młodszą siostrę. Czyli nie takim aż surowym, jak można by sądzić. Jednym ruchem dłoni poprawiła kapelusz Wiosny na jej głowie.

– Teraz lepiej – mruknęła – i nie szalej tak. Potem znów będziesz narzekać, że bolą cię nogi. Czasami usiądź, poczytaj trochę. Świat kręci się przecież bez tej twojej ciągłej bieganiny.

– Dobrze – uśmiechnęła się Wiosna – postaram się trochę uspokoić chociaż wiesz jaka jestem …

– Wiem, wiem – odparła Zima i odwróciła się do drzwi – odzywaj się czasem.

– Będę! – zawołała Wiosna i uśmiechnęła się na myśl o czułych listach od siostry, które spadały lekkimi płatkami śniegu na zielone łąki jeszcze na początku kwietnia.

Sobota

Sobota. Siódma rano
Słońce już dawno na niebie
w szarej sukience dzisiaj
Bo to nie wiosna jeszcze
Za oknem ptasie gadanie
Dzień się powoli rozkręca
Patrzy na niebo strapiony
Czy go nie przemyć deszczem…?
Wiedźma na szarej komodzie
Rozgląda się czujnym okiem
Podparta na swojej miotle
Wygląda całkiem jak żywa
‍♀️‍♀️‍♀️‍♀️‍♀️‍♀️
Obok druciana ławeczka
Z ładnie wygiętym oparciem
Mruczy pod nosem kontenta
Że taka jest urodziwa
W powietrzu się unoszą
Ważne pytania o życie
O to co jest istotne
I tego typu sprawy
W leniwy sobotni poranek
Ważą mniej nieco niż zwykle
I trochę je rozprasza
Zapach porannej kawy

 

Samolubny strach

Pewnego razu był sobie strach. Nie jakiś olbrzymi, ale też nie całkiem mały. Mieszkał sobie nieopodal i miał się całkiem dobrze. Nigdy się nie nudził. Był bardzo towarzyski i chętnie odwiedzał ludzi, którzy mieszkali obok. Lubił spędzać z nimi czas, zagadywać, opowiadać różne historie. Czasami nawet zdarzało mu się żartować. Uważał samego siebie za dobrego kompana i w związku z tym nie miał zamiaru tego nigdy zmieniać.
Tymczasem ludzie, którzy mieli z nim do czynienia, nie zawsze mieli o nim dobre zdanie. Niektórzy, owszem, twierdzili, że jego obecność bywa nawet przydatna. Zawsze przypominał im o różnych ważnych sprawach do załatwienia. O niektórych nawet zbyt często. Jednak byli i tacy, którzy miewali go dość. Nawet bardzo miłe towarzystwo potrafi czasami znużyć. A strach bywał miły, ale potrafił być także trudny w relacjach. Nie każdy potrafił sobie z tym poradzić.
Strach nie przejmował się tym zbytnio. Miał dość silną osobowość. Zawdzięczał to z pewnością swojemu pochodzeniu. Jego przodkowie należeli niegdyś do rodów panujących na świecie. Zawsze byli bardzo ambitni, a z drugiej strony – wszędobylscy. Wielcy podróżnicy, zdobywcy świata, tacy, co to zawsze przewodzą grupie i wszyscy wokół patrzą na nich z podziwem. Chociaż ten podziw bywa zazwyczaj podszyty obawami i niepewnością.
Strach był bardzo pewny siebie. Wiedział też, że jego pewność siebie jest większa niż ludzi wokół. Dlatego w ogóle nie przejmował się tym, co myślą, czują czy czego potrzebują. Potrafił wpaść nagle do czyjegoś domu, narobić szumu i hałasu, rozsiąść się przy stole i oczekiwał, że wszyscy będą skakać wokół niego. I zwykle tak było. W wielu domach tak go właśnie traktowano, chociaż wcale nie chciano. Po prostu tak działał na innych.

Pewnego razu postanowił odwiedzić znienacka kolejnych sąsiadów. Bywał u nich już przedtem czasami, ale rzadko i wpadał tylko na chwilę. Teraz wpadł na pomysł, że może nawiąże bliższe relacje. Nie miał zamiaru się zapowiadać z wizytą – tego typu osobowości zachowują się tak, jakby wszyscy zawsze tylko czekali na ich wizytę. Zamierzał wpaść tam zupełnie niespodziewanie i posiedzieć nieco dłużej.
Kiedy wreszcie pojawił się u sąsiadów ci z początku byli nieco zdezorientowani. Dotąd omijał ich dom i byli z tego bardzo zadowoleni. Teraz wszedł jakby nigdy nic, usiadł wygodnie w fotelu i rozglądał się z zainteresowaniem po wnętrzu.
– Ładnie tu – rzekł w końcu – przytulnie. Chętnie napiję się czegoś.
Zwykła gościnność nakazywała, żeby spełnić jego prośbę. Otrzymał więc szklankę soku i nawet kawałek ciasta. Mieszkańcy rozmawiali z nim grzecznie i nawet przyjaźnie, lecz z pewnym dystansem. W końcu nie bardzo wiedzieli, po co przyszedł i jakie ma zamiary.
Strach wziął za dobrą monetę ich przyjazne nastawienie. Spodobało mu się tutaj i był już pewien, że będzie wpadał częściej. Jednak dobre wychowanie było czymś, z czym spotykał się u innych – sam nie był w tym dobry, a nawet w ogóle nie miał o tym pojęcia. W związku z tym zdarzało mu się wpadać z wizytą w zupełnie nieodpowiednich porach, na przykład o świcie, kiedy gospodarze dopiero się budzili, albo też zasiedzieć się do późna. Bywało nawet, że całą noc męczył swoich nowych przyjaciół opowieściami i żartami, nie zważając na to, że są już bardzo zmęczeni. To zaczynało być naprawdę uciążliwe.
Różni ludzie z życzliwości doradzali nieszczęśnikom, żeby więcej nie wpuszczali strachu do domu. Żeby zamknęli drzwi i okiennice, zmienili zamki. Przecież to ich dom, a nie jego. Niech sobie siedzi u siebie, a nie zawraca głowę innym. Jeszcze inni twierdzili, że ludzie ci powinni się wyprowadzić. W miejsce, o którym strach się nie dowie i nigdy tam nie trafi. Wtedy będą mieli spokój.
– On się nie odczepi – mówili – zatruje wam życie! Czy wiecie ile rodzin już zniszczył? Ile przyjaźni? To nie jest miły gość. Naprawdę.

Jednak ludzie, których strach ostatnio tak często nawiedzał nie zamierzali się wyprowadzać. Nie chcieli także siedzieć zamknięci w domu i udawać, że ich nie ma. To mogło być rozwiązaniem tylko na krótką metę, a poza tym było chyba czymś jeszcze gorszym niż nieproszone wizyty uciążliwego strachu. Zamiast uciekać i wymyślać rozwiązania, które musiałyby całkowicie wywrócić ich życie do góry nogami, postanowili zrobić coś zupełnie innego. I chociaż to nie było łatwe postanowili spróbować.
Kiedy strach po raz kolejny odwiedził ich znienacka zaprosili go do stołu i zasiedli obok niego. Po wstępnej rozmowie o błahych sprawach, kiedy strach już miał zaczynać jakąś swoją opowieść, przerwali mu. Zdziwił się bardzo, bo dotąd nikt nie odważył się tak go potraktować, ale wkrótce miał się przekonać, że jego zdziwienie może być większe.
– Strachu – zaczęli – bywasz tutaj ostatnio bardzo często. Spędzasz z nami dużo czasu, długie godziny przebywasz w naszym domu. To musi się zmienić.
– Ależ….- zaczął strach z oburzeniem, jednak pewne siebie i wymowne spojrzenia gospodarzy kazały mu zamilknąć.
– Dobre relacje sąsiedzkie są dla nas bardzo ważne. Sam musisz przyznać, że kiedy pojawiłeś się po raz pierwszy przyjęliśmy cię bez zastrzeżeń.
– Prawda – mruknął strach
– Pewnie smutno ci trochę samemu w domu i lubisz towarzystwo innych ludzi
– O tak! – krzyknął strach
– Jednak – kontynuowali gospodarze – każdy ma swoje życie. Chcielibyśmy ustalić z tobą, żebyś nie …
– Mam nie przychodzić? – strach podniósł się i spojrzał gniewnie na ludzi – wyganiacie mnie? Mnie??? Nikt dotąd się nie odważył!
– Wcale cię nie wyganiamy – odparli – po prostu nie możesz tu przebywać kiedy chcesz i jak długo chcesz. Jeśli ustalimy zasady twoich wizyt wówczas może wszystko się jakoś ułoży.
Strach usiadł na krześle i patrzył zdziwiony na ludzi. Dotąd nikt w okolicy tak do niego nie przemawiał. Nie bardzo teraz wiedział, czy powinien się złościć czy raczej cieszyć. Zupełnie nowe emocje zawładnęły nim na chwilę.

Ponieważ to bajka – wszystko jakoś się faktycznie ułożyło. Strach nadal bywał w domu tych ludzi, ale już nie przesiadywał do nocy. To oni decydowali o tym, jak długo może u nich być i kiedy. Nie było to łatwe. Stare przyzwyczajenia mają dużą moc. Jednak systematyczna praca sprawia, że z czasem są wypierane przez nowe i lepsze. Tylko potrzebna jest ta praca. Dzięki niej strach pokazał im dużo swoich dobrych stron, o które wcześniej w ogóle by go nie podejrzewali

Inni ludzie dziwili się:
– Przyjaźnicie się ze strachem? Naprawdę? To przecież taki okropny samolub! I źle wychowany.
A oni odpowiadali:
– Nie jest taki zły, jeśli odpowiednio z nim postępować. Spróbujcie sami. Można się z nim jakoś dogadać.
Ludzie tylko kiwali głowami z niedowierzaniem i odchodzili.
Ale przecież to prawda. Nawet ze strachem można się dogadać. Nie dokucza wtedy tak bardzo. I okazuje się, że ma także dobre strony. Jak niemal wszyscy i wszystko w naszym życiu. Prawda?

8.01.23
W kąciku świata
Mam swój skraweczek
Przestrzeni
Dużo powietrza
Chmury niebieskie
Trochę zieleni
Dobre emocje
Kwitną tu
nie tylko wiosną
Te trudne także
Czasem tuż obok
Spokojnie rosną
Czasami ptaki
Tutaj zimują
I barwne motyle
To tylko skraweczek
Na nim ławeczka
… Aż tyle 🙂
Też macie swój?

Choinka

24.12.22
Choinka ramiona rozpościera
Dziś gwiazdą jest sceny
Każdy spogląda na nią
Z błyskiem w oku
Strojna i barwna
Cała w światełkach
Dziś musi być na widoku
Może nie ważne
Że potem znowu
Dni przyjdą szare i długie
I że ten blask
co dziś tak przyciąga
Zgaśnie jak w oka mgnieniu
Ważne, że dzisiaj
Na cud czekamy
Nawet maleńki….
I na najskrytszych
Z serca płynących
Życzeń spełnienie
Właśnie w tym oczekiwaniu jest cały czar
wszystkich Świąt

Bunt Mikołaja

“Bunt Mikołaja”– kartka z takim napisem wisiała na drzwiach domu, który pamiętał bardzo dawne czasy, ale nie zmieniał się od wieków. Stare, zdobione drewniane drzwi były zamknięte na klucz, a z wewnątrz nie dochodził ani jeden dźwięk. Przed domem stały zaparkowane sanie, jednak uprząż leżała na ziemi i w pobliżu nie było nikogo. Elfia wróżka przybyła tutaj właśnie dlatego. O tym, że Mikołaj postanowił się zbuntować szeptali wszyscy w okolicy. Tylko, że odgrażał się w ten sposób od lat i nigdy tego nie zrealizował. Tym razem jednak chyba faktycznie czara goryczy wypełniła się po brzegi.

– Nie pozwolę robić z siebie wariata! – odgrażał się podobno kilka dni temu –  w telewizji reklamy, w radiu reklamy, wszędzie pokazują zabawki pod choinkę dla dzieci, które podobno można kupić w sklepie! Proszę bardzo – w takim razie niech sobie wszyscy pójdą do sklepów! Po co im Mikołaj na saniach? Po co wrzucanie prezentów przez komin i ciasteczka, czekające na stoliku? Tyle lat tradycji, tyle lat tajemnicy i magii! Nie chcą to nie, ich strata! Tak mówił Mikołaj i naprawdę był zły. Jednak w środku głowy i duszy czuł pewną ulgę. Może faktycznie już wystarczy? Może czas odpocząć? Może dokądś pojechać? Co by komu to szkodziło?

Teraz Mikołaj siedział zamknięty w swoim pięknym domu. Od kilku dni nigdzie nie wychodził, ani nikogo nie wpuszczał do środka. Elfy próbowały dostać się tam na różne sposoby, ale Mikołaj był przecież sprytny. Zabawki, słodycze i różne kolorowe przedmioty bez żadnego konkretnego zastosowania piętrzyły się nieopodal sani, ale nikt się tym nie interesował. Wszyscy martwili się, że Mikołaj faktycznie zrezygnuje ze swojej funkcji, a przecież nikt inny nie może jej przejąć.

Elfia wróżka zastukała cicho w drzwi domu Mikołaja. Odpowiedziała jej cisza. Całkowita. Zastukała więc drugi raz – również bez skutku. Wyglądało na to, że trzeba będzie dostać się do środka w jakiś inny sposób. Dom Mikołaja był duży i pełen zakamarków – miał nie tylko mnóstwo okien i małych balkoników, ale także szpar, przez które całe mysie rodziny dostawały się zimą do środka, żeby spędzić tam najchłodniejsze miesiące. Mała Elfia wróżka bez problemu znalazła przejście w sam raz dla niej. Nie lubiła wchodzić dokądkolwiek nieproszona, ale tym razem sytuacja była wyjątkowa.

W domu Mikołaja było ciepło, jasno i pachniało piernikami. Duża otwarta kuchnia łączyła się z przytulnym salonem, w którym centralnym miejscem był zabytkowy kominek. Przed kominkiem stał fotel Mikołaja, ale on wcale nie lubił w nim za często przesiadywać. Zwykle szybko w nim zasypiał i potem już do rana tak spał, a rano budził się cały połamany. Wolał usiąść na drewnianym krześle przy stole i jeść orzechy laskowe, czytając książkę lub oglądając album z obrazkami. Lubił także swój rower stacjonarny, który stał nieopodal kominka. Spędzał na nim mnóstwo czasu w trosce o swoją kondycję. W końcu jego praca wymagała siły i krzepy, jak żadna inna. Wymagała też dobrego nastroju i pogodnego nastawienia do życia, a z tym ostatnio miał duży problem.

Czy wszystko musi przemijać? Czy tradycje, zwyczaje, dobre rzeczy muszą odchodzić do krainy wspomnień? Bo idzie nowe! Lepsze! Lepsze? Dla kogo? Czy świat bez tajemnic, magii i oczekiwania na cud jest lepszy od tego, który był? Czy pisane drżącą ręką listy z prośbą o wymarzony prezent mogą zostać zastąpione przez gazetki sklepów z reklamami zabawek na Mikołaja i pod choinkę? Oczywiście, że tak. Świat realny, pełen konkretów i faktów zamiast marzeń i baśni jest bardziej zrozumiały dla ludzi. Bezpieczniejszy, bo pełen gotowych odpowiedzi.

Elfia wróżka rozejrzała się po wszystkich pomieszczeniach w domu, ale Mikołaja nie było w żadnym z nich. Bardzo dziwne … Ogień podskakiwał wesoło na kominku, na stole leżały włoskie orzechy, a obok opasła książka pełna kolorowych obrazków, które tak lubił Mikołaj. Jednak jego nie było w domu z całą pewnością. Cały plan wróżki – próba przekonania Mikołaja, że świat bez niego niewiele będzie wart i że bez względu na to, jak bardzo wszystko wciąż się zmienia, pewne rzeczy pozostaną niezmienne zawsze – właśnie legł w gruzach. Teraz potrzebowała chwili na to, żeby zastanowić się nad dalszymi krokami.

Kolejne dni nie przynosiły rozwiązania. Mikołaj zniknął i nikt nie miał pojęcia, gdzie może być. Do świąt było jeszcze trochę czasu, ale niektórzy zaczęli mieć obawy. Co będzie, jeśli się nie znajdzie? Co będzie, jeśli odszedł na dobre? Może i miał trochę racji. Świat zmieniał się w zawrotnym tempie i niektórym mogło się zdawać, że pewne rzeczy już nie są nikomu potrzebne.
Elfia wróżka nie zamierzała się poddawać. Zarządziła poszukiwania. Zorganizowała sztab kryzysowy i zbierała w nim wszelkie dane, które mogły być pomocne. Któregoś dnia jednak usłyszała przypadkiem rozmowę:
– tak… dzieci już dawno przestały wierzyć w Mikołaja. Dziś wszystko jest na wyciągnięcie ręki. I w Internecie. Po co komu sanie i facet, który stara się wszystkim zrobić niespodziankę?
– W sumie masz rację. Chociaż… Jakoś tak bez niego nie bardzo. Nie to samo.
– Jak go nie znajdą to trzeba będzie sobie bez niego poradzić. A potem ludzie zapomną. Tak to już jest, świat idzie naprzód. Nowe zastępuje stare… Normalka!
Elfia wróżka zamarła, słysząc takie słowa. Więc można w ogóle dopuścić taką myśl, że Mikołaja miałoby już nie być? Więc tak łatwo przychodzi niektórym odrzucić to, co było miłe, a nawet wyjątkowe? Tak lekceważąco podejść do czegoś, co dawało tak wielu osobom radość i nadzieję?

Można. Oczywiście, że tak. Można łatwo o kimś lub o czymś zapomnieć. Uznać za przeżytek. Zlekceważyć. Dzieje się to bardzo często – częściej niż myślicie. Później jednak trudno do pewnych rzeczy wrócić, dlatego dobrze jest o nie dbać i nie pozwalać im odejść. Nawet jeśli to bardzo trudne.

Czy Mikołaj odnajdzie się do świąt? Elfia wróżka nie potrafiła na to pytanie odpowiedzieć. I ja także nie mam pojęcia, ale mam wielką nadzieję, że tak. I nie będę przygotowywała się na wszelki wypadek na święta bez niego. Czekam na atmosferę oczekiwania i dzwoneczki jego sań za oknem. Na niespodziankę pod choinką i cud – jakikolwiek – który przywróci nadzieję, że jeszcze nie wszystko jest stracone.

Nowy burmistrz w mieście

Pewnego razu w pewnym mieście żył sobie Strach. Wielki i brzydki. Kojarzył się ze wszystkim, co złe i budził powszechną odrazę. Jednak żył sobie w najlepsze, przechadzając się po mieście i zaglądając w okna domów. Miał też nieładny zwyczaj wyskakiwania nagle zza roku i zaskakiwania wszystkich. Często nieproszony zjawiał się na przyjęciach. Był niegrzeczny i pełen roszczeń. Taki już miał charakter.
Nikt nie lubił Strachu, a mimo to wszyscy zwracali na niego uwagę i wciąż patrzyli w jego stronę. A im częściej patrzyli, tym on robił się bardziej pewny siebie, większy i silniejszy. Bo tak właśnie jest ze strachem i nie tylko. Kiedy na to pozwolimy, wtedy kogoś takiego, jak on wszędzie pełno. Kiedy natomiast przestajemy zwracać na niego uwagę, wtedy kurczy się, a czasami zupełnie odsuwa od wszystkich.
Mieszkańcy miasta żyli obok Strachu i to życie nie było łatwe. Strach psuł im wiele planów. Wpływał na decyzje. Powodował, że zmieniali zdanie. Wystarczyło, żeby się tylko pojawił. To dawało mu znowuż coraz większą siłę, a ludziom w mieście stopniowo jej ubywało. W końcu Strach przekonał w jakiś sposób do siebie dużą część mieszkańców i został w nim burmistrzem. Rozsiadł się w największym pokoju budynku Rady Miejskiej i zarządził:
– Od dzisiaj nakazuję wszystkim nie wychodzić z domów bez potrzeby, nie nawiązywać relacji z innymi, nie mówić głośno, a już zdecydowanie – nie śmiać się i nie cieszyć z niczego. Skupić się na pracy, na obowiązkach i nie wychylać nosa. Nic nie planować. O niczym nie marzyć! Kategorycznie! Ci, którzy nie zastosują się do tych zasad zostaną srogo ukarani.
Mieszkańcy miasta byli zrozpaczeni. Ich życie miało odtąd zmienić się całkowicie. Czy jednak nie sami do tego doprowadzili, pozwalając Strachowi rządzić? Był silny, nie wahał się przed niczym i trochę ich oszukał. Zwiódł. Jednak ich było wielu, mogli się przecież przeciwstawić. To było bardzo niesprawiedliwe.
Dni mijały odtąd smutne i szare. Ludzie przemykali ulicami, nie patrzyli na siebie nawzajem, unikali kontaktów i skupiali się tylko na pracy. Ciążyło im to bardzo, ale nie potrafili nic poradzić. Zresztą odkąd przestali się ze sobą wzajemnie kontaktować, czuli się jeszcze słabsi. W dodatku powietrze w mieście stało się jakby cięższe, a na niebie pojawiły się ciemne, gęste chmury, przez które nie mógł przebić się nawet jeden promień słońca.
Niektórzy twierdzili, że Strach jest dobry. Że chroni ich przed podjęciem złych decyzji. Że pozwala przewidywać pewne rzeczy – o ile to w ogóle możliwe. Być może. Jednak Strach mógł być pomocny tylko wtedy, gdyby ktoś go kontrolował. Tymczasem on stawał się stopniowo tak potężny, że  wszystkie możliwości zdawały się z dnia na dzień znikać.
To Strach kontrolował i wpływał na myślenie i działania ludzi. I to powodowało bardzo dużo zamieszania. To przeszkadzało im w patrzeniu w przyszłość, ale też docenianiu teraźniejszość. A bez tego życie stawało się nie do zniesienia.
Jednak – jak to bywa w takich sytuacjach – nie wszyscy tak do końca podporządkowywali się Strachowi. Grupka mieszkańców zbierała się potajemnie i dyskutowała na temat sytuacji w mieście. Zdawali sobie sprawę z tego, że tak dłużej być nie może. Strach powinien stracić swoje stanowisko i przestać decydować o tym, jak ma wyglądać życie ludzi. Trzeba go obalić. Za wszelką cenę.
Myślicie, że to łatwe? Kiedy ktoś lub coś przejmuje władzę w jakimś miejscu – na przykład w naszej głowie – to natychmiast pojawia się straż przyboczna. Sprzymierzeńcy i pochlebcy, którzy umacniają władzę tego kogoś lub czegoś i potrafią znaleźć na to racjonalne uzasadnienie. Strach, rządzący w mieście też miał swoich popleczników. Bronili dostępu do niego i wykonywali wszystkie rozkazy, nawet najbardziej nielogiczne…

Oczywiście już nie raz w historii determinacja i działania wielu osób doprowadzały do obalenia niechcianej władzy. I tym razem tak się stało. Nie było to łatwe i trwało długo. Poza tym Strach pozostawił po sobie dużo zniszczeń wynikających z zaniedbania miasta przez zastraszonych mieszkańców. Trzeba było dużo siły, żeby odbudować miasto, ale i potencjał ludzi. W końcu jednak w mieście pojawiło się lżejsze powietrze, a przez ciemne, gęste chmury zaczęły coraz częściej przebijać promienie słońca. W końcu chmury odpłynęły i zrobiło się całkiem jasno.
Co w takim razie stało się ze Strachem? Czy też zniknął całkiem z życia miasta? Oczywiście, że nie. Strachu nie udało się i nigdy nie uda pozbyć tak całkiem. Bo jeśli nawet wygoniłoby się  go z miasta to w jego miejsce szybko może pojawić się nowy. Ważniejsze jest co innego. To mianowicie, aby nauczyć się sobie z nim poradzić, kiedy się pojawi. Nie pozwolić, żeby rządził się, jak u siebie i przemeblowywał życie wszystkich. Niech sobie żyje obok, ale nie trzeba wciąż zwracać na niego uwagi. Nie trzeba karmić go niezdrowym zainteresowaniem i ciągłym zerkaniem w jego stronę. Nie pozwalać mu, żeby wpływał na decyzje i plany. Mieć go obok – bo w końcu jest również mieszkańcem tego miasta – ale pod kontrolą. Oswojony strach jest łagodniejszy i może być nawet przyjazny. Warto o tym pamiętać.

Piekarz z małego miasteczka

Pewnego razu w małym miasteczku mieszkał piekarz. Był jedynym piekarzem w okolicy i dlatego powodziło mu się dobrze. Codziennie wielu klientów, także z dalszych okolic, przyjeżdżało do niego, żeby kupić kilka bochenków świeżego chleba i pachnące bułeczki. Jego pieczywo było poza tym słynne w całej okolicy z tego, że miało chrupiącą skórkę i można było długo cieszyć się jego zapachem i smakiem. Piekarz pytany o to, w jakiej tajemnej recepturze kryje się jego sekret, odpowiadał, że chleb i bułki nauczył go piec jego ojciec, a on nauczył się tego od swojego ojca i tak to szło od pokoleń. O żadnej tajemnej recepturze nie słyszał, ale odkąd pamięta ten sam zapach chleba zawsze roznosił się w piekarni i w jego rodzinnym domu.

Czy upiec dobry chleb jest wielką sztuką? Jak sądzicie? Oczywiście, że tak. Może się komuś wydawać, że wiele rzeczy w życiu można łatwo zrobić, ale to nieprawda. Jeśli coś ma być dobre i podobać się lub smakować innym, to w zrobienie tego musi być włożona czyjaś praca i jeszcze kawałek serca. Inaczej się nie da.

Sława piekarza z małego miasteczka stała się tak wielka, że informacje o nim dotarły do dalszych miast i wiosek. Z dnia na dzień liczba klientów rosła i piekarz ledwo nadążał z pieczeniem chleba i bułek. Ponieważ jednak był bardzo dobrze zorganizowany to jakoś udawało mu się ze wszystkim zdążyć. Być może także w tym tkwił sekret jego niesamowitych wypieków? Nigdy nie śpieszył się za bardzo, ani też z niczym nie zwlekał. Dzięki temu żaden chleb ani bułka nie były nigdy niedopieczone ani – o zgrozo – przypalone.

Piekarzowi, dzięki dużej liczbie klientów i sprzedawanym codziennie dużym ilościom pieczywa, powodziło się dobrze i niczego mu nie brakowało. Dzięki temu mógł rozbudować piekarnię i kupić do niej wszelkie sprzęty, które mogły usprawnić jego pracę. Zatrudnił także dwóch pomocników, których wybrał spośród kilku kandydatów. Wydali mu się najodpowiedniejsi do tej pracy, a za ich zaangażowanie i ciężką pracę sowicie ich wynagradzał.

Kto by nie chciał mieć takiej piekarni, która tak dobrze prosperuje i przynosi dobry dochód? Niektórzy plotkowali, że piekarz ma w domu całe skrzynie pieniędzy i że jest tak bogaty, że mógłby sobie kupić zamek. Niektórzy mówili: co to takiego upiec dobry chleb? Każdy by umiał!

Czyżby?

W pewnym momencie w miasteczku pojawiła się nowa piekarnia. Jej właścicielem był przybysz z innego miasta, który pozazdrościł piekarzowi z miasteczka jego sławy i bogactwa. Co ciekawe, w ogóle nie czuł zazdrości o to, że piekarz z miasteczka piecze tak dobry chleb. Uznał, że sam potrafi upiec taki lub nawet lepszy. Najważniejsze było dla niego to, żeby jak najszybciej sprzedać jak najwięcej bochenków chleba i szybko się wzbogacić. Też chciał mieć w domu skrzynie pełne pieniędzy i może nawet kupić sobie zamek!

Niestety okazało się, że chleb nowego piekarza nie przyciąga tylu klientów, ilu oczekiwał. Wkrótce musiał zamknąć swoją piekarnię i nie zobaczył ani jednej skrzyni z pieniędzmi. Po nim pojawili się kolejni – piekarze z różnych stron, którzy uznali, że są w stanie konkurować ze słynnym piekarzem z miasteczka. Śpieszyło im się do bogactw więc w pośpiechu piekli całe stosy chleba i bułek, jednak czegoś w nich brakowało.

Tymczasem piekarz z małego miasteczka nic sobie z tego nie robił. Nie dlatego, że nie obawiał się konkurencji. Każdy ma obawy, że kiedyś może okazać się nieprzydatny. Jednak ten piekarz nie chciał z nikim konkurować, chyba że z samym sobą. Jego celem było pieczenie smakowitego chrupiącego chleba i bułek, a nie skrzynie z pieniędzmi. Skupiał się więc na swoich wypiekach, a reszta układała się sama.

Co to znaczy – zapytacie – że reszta układała się sama? Znaczy to tyle, że piekarz nadal mógł płacić dobrze swoim pomocnikom i na bieżąco serwisować nowoczesne sprzęty. Żyło mu się nadal dobrze, a jego pieczywo nadal przyciągało mnóstwo klientów. Nie, nie wybudował sobie zamku. Nigdy nie chciał mieć zamku, a i skrzynie pieniędzy nigdy nie śniły mu się i nie wydawały jakieś specjalnie atrakcyjne. Lubił spokojne życie i swoje zajęcie. I lubił zapach chleba, który piekł.

Jaki jest morał z tej bajki? Chyba taki, że to, co sprawia nam radość, nie musi dawać nam bogactw. A może raczej to, że prawdziwym bogactwem jest możliwość robienia tego, co sprawia nam radość? Wybierzcie sami. W każdym razie chyba o to w tym wszystkim chodzi. Ale to wcale nie jest łatwa sprawa, a raczej wielka sztuka. Prawie tak wielka, jak upieczenie dobrego chleba. Niejeden chciałby znać tajemną recepturę, ale ona wcale nie istnieje. A jeśli nawet tak – to nie jest w ogóle tajemna. Czasami droga do rzeczy, które wydają nam się niesamowite i nieosiągalne jest bardzo prosta i często mamy ją przed oczami. Tylko nie zawsze ją dostrzegamy.